Powołanie do doskonałości

© Ligonier
Powołanie do doskonałości | R.C. Sproul

Jaki był główny okrzyk bojowy szesnastowiecznej Reformacji? To wspólny dla klasycznego, historycznego ewangelicyzmu motyw: usprawiedliwienie tylko przez wiarę, sola fide. Każdy, kto nazywa siebie ewangelicznym chrześcijaninem, historycznie rzecz biorąc, mówi: „Wierzę w doktrynę o zbawieniu tylko przez wiarę”.

Usprawiedliwienie odnosi się do naprawy zniszczeń, jakie grzech spowodował w naszej relacji z Bogiem. Mówi o tym, w jaki sposób zostajemy uznawani za sprawiedliwych w oczach Boga, gdyż Bóg jest święty i wymaga sprawiedliwości od swojego ludu. Ponieważ nie spełniliśmy tego wymogu, to albo znajdujemy się pod sądem Boga, albo dostępujemy usprawiedliwienia w Jego oczach. Zostajemy usprawiedliwieni dzięki przypisaniu nam zasług Chrystusa, a więc podstawą naszego usprawiedliwienia jest sprawiedliwość samego Jezusa. 

Chciałbym zwrócić uwagę na to, co jak sądzę, jest wielkim wypaczeniem usprawiedliwienia tylko przez wiarę. Tak się składa, że jest to rzecz, której obawiał się Kościół rzymskokatolicki ze strony nauczania Marcina Lutra. Obawiał się tego, że jeśli doktryna o usprawiedliwieniu tylko przez wiarę stanie się znana chrześcijańskiemu społeczeństwu, ludzie dojdą do wniosku, że uczynki nie są ważne dla życia chrześcijańskiego.

Luter i inni reformatorzy dostrzegli jednak, że Nowy Testament wciąż na nowo wzywa nas do czynienia dobrych uczynków. Dobre uczynki nie są przyczyną usprawiedliwienia, ale są jego owocem. Można by nawet powiedzieć, że uczynki są nieodzownym owocem usprawiedliwienia. Jeśli ktoś mówi, że ma wiarę, a nie ma uczynków, to czy ta wiara może go zbawić? Takie pytanie postawił apostoł Jakub w 2 rozdziale Listu Jakuba. Jeśli ktoś mówi, że ma wiarę, a nie ma uczynków, to czy będzie usprawiedliwiony? Jeśli nie ma żadnych owoców, to dowodzi, że nie ma wiary. Jeśli nie ma wiary, nie ma usprawiedliwienia. Czy uczynki mają wpływ na usprawiedliwienie? Nie. Czy muszą być obecne, jeśli człowiek naprawdę został usprawiedliwiony? Tak. 

Kościół luterański opracował formułę, którą jak sądzę, wszyscy chrześcijanie powinni zapamiętać: Usprawiedliwienie jest tylko przez wiarę, lecz nie przez wiarę, która jest sama. Usprawiedliwienie nie dokonuje się dzięki samotnej wierze, która istnieje w oderwaniu od dobrych uczynków. Jeśli jest sama, bez uczynków, nie jest wiarą usprawiedliwiającą. Dobre uczynki nie dodają niczego do naszego usprawiedliwienia, są jednak niezbędne dla naszego uświęcenia, które jest następstwem usprawiedliwienia i z niego wypływa. Nie polegamy na naszych dobrych uczynkach, aby pojednać się z Bogiem, ale powinniśmy nieustannie badać samych siebie, aby upewnić się, że owoc ewangelii — dobre uczynki w służbie Bogu i bliźnim — jest wydawany w naszym życiu. 

Dobre uczynki i wpływ na kulturę

Zgodnie z opinią historyków Kościoła, z którymi rozmawiałem, nigdy w historii chrześcijaństwa nie zaobserwowano tak wielkiego przebudzenia ewangelicznego, z jakim mamy do czynienia w naszych czasach. Jednocześnie jego wpływ na kulturę, w której jest obecne, jest zadziwiająco niewielki. Żyjemy w czasach intensywnego zainteresowania ewangelikalizmem, a jednak wspólnota ewangeliczna prawie wcale nie wywiera wpływu na kulturę, w której się rozwija. Dlaczego tak się dzieje?

Jestem przekonany, że składa się na to kilka czynników, ale jednym z kluczowych jest mit, że łaska oznacza koniec uczynków, pracy lub wysiłku. Mówiąc językiem teologii, coś takiego nazywamy fałszywym nauczaniem kwietyzmu. Kwietyzm oznacza, że sprawowanie mojego zbawienia jest w sposób pełny i prosty dziełem Boga w tym znaczeniu, że ja nie robię absolutnie nic. Nie musimy pracować, pocić się, zamiast tego „odpuszczamy i pozwalamy działać Bogu”. Pozwalamy Bogu działać przez nas, podczas gdy my w tym czasie spokojnie czekamy na Pana. Bóg nie tylko nie oczekuje od nas dobrych uczynków, ale także my nie mamy prawa oczekiwać, że jakikolwiek inny chrześcijanin będzie pilnie pracował dla Chrystusa. Podobnie żaden chrześcijanin nie ma prawa wzywać nas do doskonałości. 

Pozwólcie, że przedstawię to w prosty sposób. Motywem leżącym u podstaw tego mitu jest przekonanie, że jak już ktoś przyjmie łaskę Bożą, on lub ona zdobywa licencję na niechlujstwo. To wiara, że przebaczenie – serce chrześcijańskiej wiary – oznacza brak oczekiwań wobec ludzi. Nieważne co robimy, Bóg i tak akceptuje nas takimi, jakimi jesteśmy, nigdy nie prosząc nas, abyśmy ruszyli się z miejsca, w którym jesteśmy. Tak właśnie głosi ten mit. 

Łatwo jest popaść w przekonanie, że przebaczenie oznacza brak wymagań wobec ludzi. Gdy mówię ludziom: „Nigdy nie będziesz w stanie zasłużyć sobie na wejście do królestwa Bożego”, jaka jest ich normalna reakcja? Ludzie odpowiadają: „Jeśli tak, to po co się starać. Równie dobrze mogę się zrelaksować, wyluzować, oddać się w ręce Jezusa i odpuścić”. Właśnie coś takiego nazywamy kwietyzmem, gdy ktoś odcina się od jakiegokolwiek poważnego wezwania do doskonałości. 

Usprawiedliwienie odnosi się do naprawy zniszczeń, jakie grzech spowodował w naszej relacji z Bogiem.

Dodajmy teraz do kwietyzmu bezwzględnego ducha rywalizacji, którego widzimy w otaczającym nas świecie, szczególnie w kulturze amerykańskiej. Nastawienie naszego społeczeństwa na rywalizację stoi w sprzeczności z wartościami i cnotami chrześcijańskimi. W naszej kulturze nie ma miejsca dla tych, którzy kończą na drugim miejscu. Ubóstwiamy i wywyższamy tych, którzy wygrywają. Tradycyjnie Amerykanie są bardzo zorientowani na sukces, co oznacza, że tym, co się liczy, jest wyłącznie sukces. Nie ma znaczenia czy dana osoba jest pełna cnót, czy nie. Jeśli są dobrymi aktorami lub aktorkami, to nic nie szkodzi, jeśli ich życie prywatne jest skandaliczne, ponieważ ich osiągnięcia usprawiedliwiają ich moralność. Jeśli rozgrywający doprowadza swój zespół do Super Bowl, gdzie wygrywają, styl jego życia poza boiskiem nie ma tutaj najmniejszego znaczenia. Szanujemy doskonałość i zwycięzców. Vince Lombardi powiedział: „Zwycięstwo to nie wszystko; to jedyna rzecz, która się liczy”. 

Mamy więc to poczucie rywalizacji, dające nam do zrozumienia, że jedyną wartością jest sukces. Jedyną wartością jest wygrywanie. Co dzieje się w nas, gdy tak mówimy? Dochodzimy do wniosku, że współzawodnictwo nie jest dla nas ważne. Przyglądając się rozmaitym konkurencjom na świecie charakteryzującym się bezbożnością, bezwzględnością, brutalnością, pychą, egoizmem i tym podobnym, stwierdzamy: „Nie chcemy w tym uczestniczyć. Dlatego też powinniśmy opuścić arenę, na której toczy się rywalizacja. W innym wypadku staniemy się winni podporządkowania się duchowi epoki”. I chociaż prawdą jest, że nie jesteśmy powołani do uczestnictwa w brutalnym, bezwzględnym i pełnym pychy systemie sukcesu, to jednak zostaliśmy wezwani do pracy, charakteryzującej się większą pilnością niż ktokolwiek nastawiony na sukces mógłby pojąć. Tak, Bóg akceptuje nas takimi, jakimi jesteśmy, ale akceptuje nas, aby nas zmienić. Wzywa nas do doskonałości. Wzywa nas również do uczniostwa. 

Dyscyplina i uczniostwo

Uczniostwo oznacza dyscyplinę (ang. discipleship i discipline – przyp. tłum.). Paweł mówi na przykład: „Ale umartwiam ciało moje i ujarzmiam” (1 Kor 9:27, BW). „Tak biegnijcie, abyście nagrodę zdobyli” (w. 24). Inni autorzy biblijni powtarzają to nauczanie. „Na co natknie się twoja ręka, abyś to zrobił, to zrób według swojej możności” (Kaz 9:10). Szukaj rzeczy, które są w górze, ale z należytą starannością. Autor Listu do Hebrajczyków mówi: „Wy nie opieraliście się jeszcze aż do krwi” (Hbr 12:4). Chrześcijanin jest wezwany do herkulesowych wysiłków związanych z dyscypliną i osiąganiem celów, w obliczu których blednie praca i wysiłek tego świata. Innymi słowy, chrześcijaństwo nie jest ćwiczeniem dokonywanym we śnie, w którym odpoczywamy na Syjonie i spędzamy resztę życia na byciu obsługiwanym. Pamiętam, że kiedy stałem się chrześcijaninem, mój kolega, który doprowadził mnie do Chrystusa, pewnego dnia powiedział mi: „R.C., to, co musisz zrobić jako chrześcijanin w odniesieniu do świata, to wyprzedzić świat w myśleniu, walczyć ze światem i kochać świat”. To trudne zadanie — prześcignąć świat w myśleniu, walczyć z nim i kochać go.

Gdzie dzisiaj widzimy wielkość sztuki chrześcijańskiej? Gdzie dzisiaj widzimy wielkość muzyki chrześcijańskiej? Jakich znamy czołowych chrześcijańskich wielkich pisarzy naszych czasów? A gdzie są chrześcijańscy wielcy politycy? Gdzie są chrześcijańscy naukowcy? Weźmy pod uwagę wielkich kompozytorów — Mozart, Bach, Beethoven, Brahms czy Händel. Który z nich świadomie starał się wykorzystywać muzykę jako narzędzie do zdobywania ludzkich umysłów na chwałę Boga? Był to Bach. Bach był zagorzałym przeciwnikiem wpływów oświecenia, które przyćmiewały oddziaływanie chrześcijaństwa. Był zdeterminowany, by posłużyć się swoimi darami i talentami, by zadziałać przeciwko tej fali, tak, jak to było tylko możliwe. Albo popatrzmy na największych malarzy wszech czasów – Van Gogha, Rembrandta, Michała Anioła, Da Vinci czy Rafaela. Niektórzy twierdzą, że spośród tej piątki największymi byli Michał Anioł i Rembrandt. Co jest w nich takiego szczególnego? Otóż około 85% dzieł Rembrandta skupia się na chrześcijańskiej i biblijnej tematyce. To samo dotyczy Michała Anioła. Weźmy teraz pod uwagę niektórych z największych pisarzy wszech czasów – Miltona, Szekspira, Dickensa, Donne’a, Dostojewskiego czy Tołstoja. Wielu powiedziałoby, że spośród tej szóstki największym był Szekspir. Jego dzieła są wypełnione biblijnymi aluzjami i symbolami. To samo dotyczy Miltona, Dostojewskiego czy Donne’a.

Dostrzegamy tutaj wpływ na historię? Możemy przyjrzeć się innym dziedzinom. Możemy przyjrzeć się naukom przyrodniczym. Możemy spojrzeć na Galileusza lub Keplera. Johannes Kepler, kluczowa postać rewolucji naukowej, wierzył, że celem nauki jest podążanie za myślami Boga. Widzimy to na przestrzeni wieków. Liderami we wszystkich dziedzinach byli chrześcijanie.

Dziś jednak żyjemy w czasach, w których wpływ chrześcijaństwa na kulturę staje się coraz mniejszy. Dlaczego? Czy możemy powiedzieć, że jest tak zwyczajnie dlatego, że świeckie siły mając wielką moc, zdławiły każdą chrześcijańską chęć ingerencji i wpływu? Czy możemy powiedzieć, że to dlatego, że chrześcijanie są prześladowani? Do pewnego stopnia to prawda, ale czy może to w zadowalający sposób wyjaśnić niepowodzenie społeczności chrześcijańskiej w zakresie wpływania na kulturę?

Jeśli ktoś maluje wielką sztukę, prędzej czy później jego poziom osiągnie szczyt. Wielcy pisarze prędzej czy później są odkrywani. Nie da się wiecznie ukrywać naprawdę wielkich ludzi. Wielcy twórcy, wielcy muzycy, wielcy powieściopisarze, wielcy artyści i wielcy myśliciele prędzej czy później zostaną rozpoznani. Gdzie oni są dzisiaj? Mamy całe pokolenie chrześcijan mówiących: „Dla mnie chrześcijaństwo jest sprawą prywatną, osobistą. Cieszę się nim. Odbywam podróż z Jezusem, ale to nie znaczy, że jestem powołany do oddania wszystkiego, co mam na chwałę Boga”. Jedno wiem na pewno, mianowicie, że każdy człowiek otrzymał przynajmniej jeden dar od Boga. Możemy nie wiedzieć, co to jest, możemy nie umieć go rozpoznać, ale wszyscy go mamy. Dar, który otrzymaliśmy od Boga, powinien zostać zwrócony Bogu i rozwinięty zgodnie z jego największym potencjałem.

Chrześcijanin jest wezwany do herkulesowych wysiłków związanych z dyscypliną i osiąganiem celów, w obliczu których blednie praca i wysiłek tego świata.

W seminarium miałem profesora, dr. Gerstnera, który był znany ze swoich rygorystycznych wymagań. Studenci bali się go tak bardzo, że na fakultatywnych wykładach wyższego stopnia z teologii Jonathana Edwardsa, na dwudziestu dwóch, dwudziestu było tylko słuchaczami. Tylko dwóch studentów przystąpiło do tych zajęć na zaliczenie. Pozostałych dwudziestu wzięło udział w zajęciach jako słuchacze. Dlaczego? Obawiali się, że nie poradzą sobie dobrze, jeśli wezmą udział w zajęciach na zaliczenie i będą musieli przystąpić do egzaminów, oceniani pod kątem opanowania materiału. Wszyscy chcieli usłyszeć co Gerstner miał do powiedzenia na ten temat, ale nie chcieli rywalizować. Nie chcieli poddać się dyscyplinie jego nauczania i powiem wam dlaczego.

Pamiętam, jak jeden ze studentów wrócił po odebraniu pracy semestralnej. Spojrzał na ocenę i zobaczył 4 albo 4- , była to ocena wystawiona przez doktora Gerstnera. Był załamany. Powiedział: „Nie rozumiem tego. Tak ciężko nad tym pracowałem. Tyle wysiłku, tyle szukania informacji. Pójdę do tego profesora i zapytam, dlaczego dał mi tak niską ocenę”. Poszedł do doktora Gerstnera i zapytał: „Doktorze Gerstner, nie rozumiem, dlaczego za moją pracę otrzymałem tylko 4-. Dałem z siebie wszystko”. Dr Gerstner spojrzał na niego i rzekł: „Co zrobiłeś? Młody człowieku, ty jeszcze nigdy nie dałeś z siebie wszystkiego”.

Ile razy mówiliśmy, że daliśmy z siebie wszystko? Ile razy faktycznie tak było? Ile razy osiągnęliśmy najwyższy poziom, jaki mogliśmy osiągnąć, kiedy na jakieś zadanie poświęciliśmy mnóstwo wysiłku i energii? Ile razy?

Ten student pojawił się i stwierdził: „To najlepsze, na co mnie stać”. Gdyby dr Gerstner był z nim szczery, powiedziałby mu: „Jeśli to, co napisałeś, przedstawia wszystko, na co cię stać, młody człowieku, pozwól, że zasugeruję ci, abyś zakończył swoją tutaj edukację już teraz. Jeśli jest tak, jak mówisz, zwyczajnie nie masz w sobie darów potrzebnych do tej pracy”. Dr Gerstner wiedział oczywiście, że tego człowieka stać na więcej. Wiedział, że ów student mógł zrobić to znacznie lepiej. 

Jako chrześcijanie wierzący w przebaczenie Boże, rozumiemy, że nie stracimy swojego zbawienia i nie stracimy akceptacji, jaką znaleźliśmy we wspólnocie chrześcijańskiej. Niestety wyciągamy z tego często fałszywy wniosek, że nie ma potrzeby się starać. Nie ma potrzeby rozwijać daru, który Bóg dał nam w najpełniejszej możliwej mierze. A nikt z nas nie zrobił tego z żadnym z otrzymanych darów. Wierzcie mi, wiem, co mówię. 

Dążenie do doskonałości

Oto co się dzieje: zaczynamy grać na pianinie albo rozwijać się w jakiejkolwiek innej umiejętności i początkowo jest to bardzo łatwe. Gramy melodię na trzy palce: „Gram środkowe C. Wychodzi mi to całkiem nieźle”. Jeden palec – każdy to potrafi, bo nie potrzeba do tego wielkiego wysiłku. Kontynuujesz, aż nagle nauczyciel mówi: „A teraz zaczniemy grać, używając dwóch rąk”. Wtedy zaczyna się robić trudno. To wejście na nowy poziom, nowy stopień trudności. Na tym pierwszym poziomie trudności pewien odsetek dzieci zaczynających lekcje gry z zaangażowaniem i entuzjazmem, decyduje się je porzucić. 

Może 90% kontynuuje naukę i przechodzi na drugi poziom, na którym grają na dwie ręce. Następnie muszą nauczyć się grać akordy. Aby to zrobić, koniecznie muszą nauczyć się czegoś o skali i rytmie, czyli przejść na kolejny poziom trudności. Wtedy około 30% uczniów rezygnuje.

Sprawa robi się bardziej skomplikowana, gdy uczymy się pięciopalcowych akordów, trudnych temp, poznajemy cztery krzyżyki i pięć bemoli. Prowadzi nas to do klasycznych kompozycji, do tego poziomu dochodzi tylko około 5% tych, którzy rozpoczęli lekcje gry na pianinie. Potem trzeba poznać harmonię, terminy muzyczne i kadencje, co staje się trudniejsze, a około 2% osób, które rozpoczęły lekcje gry na pianinie, osiąga ten poziom.

Następnie, aby przejść z 2% do 1% najlepszych pianistów na świecie, trzeba pokonać niemal pionową ścianę trudności. Tutaj chłopcy zostają odłączeni od mężczyzn, a grający w tanich knajpach od prawdziwych muzyków. Tylko po to, by wyłonić 1% najlepszych z najlepszych.

Zaproponuję jeszcze inną ilustrację. Gram w golfa i traktuję to poważnie. W całym moim życiu miałem chyba dwieście lekcji. Gram w golfa od wielu lat i przeczytałem każdą poważną książkę instruktażową na ten temat. Ciężko pracuję nad swoją grą w golfa. Mam cztery handicapy (stopień umiejętności gracza określany liczbowo dla amatorów – przyp. tłum.), co plasuje mnie w 1% najlepszych golfistów w Ameryce. Czy zdajesz sobie sprawę, jaka jest różnica między golfistą z czterema handicapami a golfistą z zerowym handicapem? To kolosalna różnica. Człowiek mający cztery handicapy ma poważne problemy ze swoją grą.

Osiągasz zerowy handicap, kiedy regularnie osiągasz par (ilość uderzeń przewidzianych dla każdego z dołków w zależności od długości i stopnia trudności — przyp. red.), może dziesięć tysięcy ludzi w tym kraju jest w stanie to zrobić. Jest ich sporo. Jak wielu z nich jest w stanie wygrać stanowe mistrzostwa w Ameryce? Pięćdziesięciu. Ten etap zaczyna oddzielać mężczyzn od chłopców. Jak wielu z tych pięćdziesięciu może zająć się golfem w sposób profesjonalny? Może 10, może 5%. Ilu z nich może osiągnąć sukces? Czy wiesz, jaka jest różnica między golfistą z czterema handicapami a Jackiem Nicklausem? Taka, jaka jest pomiędzy tobą a Van Cliburnem w grze na fortepianie. Niewielu będzie chciało zapłacić za słuchanie twojego grania, nikt też nie zapłaci, aby popatrzeć na mnie, jak gram w golfa. 

Tym, czego potrzeba bardziej niż czegokolwiek innego, by osiągnąć doskonałość, nie jest talent, lecz wytrwałość. Gdy dana osoba osiągnie pewien poziom mistrzostwa i biegłości w danej umiejętności, łatwo jej jest stać się jeszcze lepszą, ale koszt osiągnięcia pewnego poziomu jest wysoki. Bardzo niewielu ludzi kiedykolwiek rozwija jakąkolwiek umiejętność lub dar do poziomu, na którym znajdują się w 15% najlepszych. Łatwo jest coś zacząć, ale kiedy zderzamy się z przeszkodami i trudnościami, rezygnujemy. Brakuje nam wytrwałości i zaangażowania. Doskonałość wymaga pracy. Wiąże się z monotonną rutyną uderzania palcami tam i z powrotem na klawiaturze.

Tym, czego potrzeba bardziej niż czegokolwiek innego, by osiągnąć doskonałość, nie jest talent, lecz wytrwałość.

Pamiętam, jak wróciłem na lekcje muzyki, kiedy byłem w seminarium. Poszedłem do mojej nauczycielki i powiedziałem: „Chcę nauczyć się grać Chopina”. Ona odpowiedziała: „Nie jesteś gotowy, by grać Chopina”. Odpowiedziałem: „Nie dbam o to; chcę grać Chopina”. Ona odrzekła: „OK”. Więc dała mi kilka utworów, które miały wszystkie te przejścia w górę i w dół skali, a ja powiedziałem: „Nie potrafię tak zagrać”. Ona odpowiedziała: „Oto co musisz zrobić. Rozpocznij od lewej ręki, powoli, a potem dodaj prawą rękę. Powtórz to dziesięć razy, powoli, aż uda ci się to zrobić bez pomyłki. Następnie podkręć nieco metronom. Wykonuj to wielokrotnie i stopniowo zwiększaj prędkość”. Po kilku tygodniach takiego powtarzania można spokojnie usiąść przy fortepianie i swobodnie poruszać się po całej skali bez pomyłek, ale wymaga to ćwiczenia palców, co jest rzeczą niezwykle nużącą i pracochłonną.

Słyszymy takich ludzi jak Van Cliburn, który jest bardzo ekspresyjny i mistrzowsko panuje nad swoim instrumentem, i dochodzi do nas, że dopiero po opanowaniu rzeczy, nad którą pracujesz, osiągasz wolność i możesz zrobić z fortepianem, co tylko chcesz. Im lepiej opanujesz detale, tym więcej będzie w tobie kreatywności. Chcesz być kreatywnym malarzem? Najpierw opanuj podstawy. Lepiej naucz się tych wszystkich wymagających wysiłku rzeczy, by móc takim być. Większość z nas nie chce płacić tej ceny.

W naszej świeckiej kulturze mamy ludzi, którzy są bardziej zmotywowani niż my. Nie przekonasz mnie, mówiąc, że Bóg, nagle, zaprzestał w tym wieku dawać dary swojemu ludowi. Nie wolno ci powiedzieć, że ludzie świeccy mają wszystkie talenty, a wspólnota chrześcijańska ciężko pracuje, ale nie ma żadnych talentów. Nie, ludzie świeccy mają większą motywację niż chrześcijanie. Chrześcijanin nie ma motywacji do dążenia do doskonałości. Nie rozumiem tego. Jak to możliwe? Jak możesz mieć jakiekolwiek zrozumienie tego, co Bóg dla ciebie uczynił i nie mieć motywacji, by oddać Mu swoje dary, które On ci daje?

Gorliwość, lenistwo i miłość

Czy kochasz Chrystusa? Czy miłość jest silną motywacją? To jeden z największych motywatorów na świecie. Jeśli kochasz Chrystusa, jesteś wezwany, by ofiarować siebie jako żywą ofiarę dla Niego. To jest to, co masz czynić. Oznacza to, że zostałeś wezwany do wysiłku, do gorliwej pracy. Weź Nowy Testament i sprawdź, ile razy pojawia się w nim słowo gorliwość. Pojawia się w kółko i w kółko. Wydaje się, że społeczność chrześcijańska jest gnuśna. Leniwa. Niechlujna. Nie chce stanąć oko w oko z wyzwaniem. Nie chce ciężko pracować, żeby do czegoś dojść. Kształtujemy kulturę ludzi bez motywacji, którzy chcą sobie wszystko odpuścić i spokojnie żyć.

Całkiem niedawno rozmawiałem ze studentem, chrześcijaninem, który właśnie kończył studia. Zapytałem: „Co zamierzasz zrobić ze swoim życiem?”. Odpowiedział mi: „Jeszcze nie wiem. Myślę, że w przyszłym roku wezmę rok wolnego, będę jeździł po Europie i dobrze się bawił. Studiowałem przez ostatnie cztery lata. Jestem zmęczony chodzeniem do szkoły i nie chcę jeszcze iść do pracy, więc zamierzam spędzić rok, jeżdżąc po Europie”. 

Chciałem mu powiedzieć: „Hej, przecież trwa wojna. Na całym świecie umierają ludzie, a ty nawet nie zacząłeś swojej posługi. Jeszcze nie zacząłeś płacić swoich składek, a chcesz mieć rok wakacji?”. Gdzie można dzisiaj znaleźć wspólnotę chrześcijan, która będzie chętna dać z siebie wszystko dla Mistrza, tak jak śpiewamy w starej pieśni?

Odnosi się do tego starotestamentowa zasada mówiąca o pierwocinach. Czym były pierwociny? Człowiek wychodził, obsiewał swoje pole i dostrzegał, że część jego plonów jest doskonale rozwinięta. Owoce są dorodne, jędrne i piękne, więc przechodził przez te uprawy i zbierał je. W tamtych czasach Żyd przechodził przez proces selekcji i mówił: „Chcę te 10 procent najlepszych owoców. Nie będziemy ich sprzedawać na rynku. Oddamy je Bogu”. Dziś bierzemy nasze najlepsze owoce, które nie są nawet dobre, i sprzedajemy je za tyle, ile możemy za nie dostać. Następnie bierzemy to, co więdnie i umiera na winorośli, i rzucamy to Bogu jak pomyje wieprzom.

Posłuchajmy fragmentu Kazania na Górze: „Wy jesteście solą ziemi; jeśli tedy sól zwietrzeje, czymże ją nasolą? Na nic więcej już się nie przyda, tylko aby była precz wyrzucona i przez ludzi podeptana. Wy jesteście światłością świata; nie może się ukryć miasto położone na górze. Nie zapalają też świecy i nie stawiają jej pod korcem, lecz na świeczniku” (Mt 5:13-15).

To dość proste. Bierzesz świecę i stawiasz ją na świeczniku. Nie stawiasz jej pod korcem. Chrystus wzywa cię, abyś był światłością świata. Czy zamierza umieścić cię pod korcem? To nie w Jego stylu. On chce postawić cię na świeczniku. Jedyną osobą, która może umieścić korzec nad twoim światłem, jesteś ty sam. 

Światło, które jest na świeczniku, daje światło wszystkim, którzy są w domu. Jeśli oddajesz Bogu dar, który On ci dał, nie tylko czcisz Boga, ale także wzbogacasz lud Boży. To staje się błogosławieństwem i inspiracją dla wszystkich wokół ciebie.

„Tak niechaj świeci wasza światłość przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie” (Mt 5:16). Oto chrześcijański impuls do doskonałości – nakaz Jezusa: „Tak niechaj świeci wasza światłość przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki”. Twoje dobre uczynki powinny być widoczne. Masz być światłem, które można zobaczyć. Nie masz być zamkniętym w szafie chrześcijaninem, lecz chrześcijaninem, którego dary oświecają i oświetlają ten świat. Niech to światło świeci tak, aby ludzie je widzieli, jak powiedział Jezus, aby widzieli dobre uczynki ku chwale Boga Ojca.

Pozwólcie, że zakończę stwierdzeniem pewnego teologa: istotą teologii jest łaska. Jeśli nie rozumiesz łaski, nie możesz rozumieć teologii. Istotą etyki jest wdzięczność. To motywacja do doskonałości.

Udostępnij!
    Dołącz!
    Wpisz swój e-mail, aby co dwa tygodnie otrzymywać najnowsze materiały EWC.