W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku byłem świeżo upieczonym maniakiem chrześcijaństwa. W ciągu pierwszego semestru studiów przyprowadziłem do Jezusa mojego kolegę z pokoju. Niedługo potem, pewnej niedzieli, wybraliśmy się na nabożeństwo do dużego kościoła baptystycznego w centrum Memphis.
Prezentowałem się niebanalnie: miałem wielkie rude afro na głowie, dżinsy dzwony i trencz z fioletowej wełny. Otaczali nas ludzie w garniturach, ze starannie ułożonymi fryzurami.
Po kazaniu i śpiewach padło ze sceny zaproszenie. Kaznodzieja poważnym głosem obwieścił, że wolałby, aby ktoś wyszedł z kościoła w trakcie jego nauczania niż przy wezwaniu do wyjścia naprzód – najważniejszej części nabożeństwa.
Było to wezwanie, aby ludzie oddali życie Jezusowi. Wielu podniosło ręce. Podziękowano nam i poproszono, byśmy wyszli ze swoich miejsc i podeszli do przodu.
– Jeżeli nie umiesz publicznie przyznać się do Jezusa w kościele, nie przyznasz się do Niego poza jego murami – powiedział kaznodzieja. Jego logika wydała mi się bez zarzutu.
John, który spuścił głowę, ale nie zamknął oczu (wbrew instrukcjom), szepnął do mnie:
– Czy myślisz, że powinienem pójść do przodu?
– To nie zaboli – powiedziałem cicho. – Pójdę z tobą.
John wyskoczył z ławki, a ja poszedłem za nim.
Kilkadziesiąt osób wstało i ruszyło do przodu. Nie mieliśmy pojęcia, że większość z nich to porządkowi.
Z przodu otaczał nas półokrągły rząd ławek. Zbór wydawał się liczniejszy niż z tylnych rzędów. Zebrani zdawali się pochylać w naszą stronę i uśmiechać.
W mgnieniu oka kaznodzieja znalazł się obok mnie.
– Synu – zwrócił się do mnie uprzejmym głosem. – Dlaczego się tutaj dzisiaj znalazłeś?
Oparł mikrofon o nogę i zwinął kabel za swoimi stopami jednym wyćwiczonym ruchem nadgarstka.
– Cóż – odpowiedziałem. – Mój przyjaciel John oddał swoje życie Jezusowi kilka tygodni temu i chciał to wyznać publicznie.
Pastor spojrzał na Johna, którego życie było jednym wielkim bałaganem, ale który nosił się dość konserwatywnie. Zwrócił się do niego:
– To wspaniale, synu.
Następnie spojrzał na mnie i powiedział:
– A ciebie co sprowadza do przodu?
Gapiłem się w górę na balkon i w jasne światła reflektorów z onieśmielonym wyrazem twarzy, charakterystycznym dla wiejskiego chłopaka, który znalazł się
w wielkim mieście:
– Cóż, ja… chciałem wesprzeć Johna – wyjąkałem.
– Rozumiem – pastor pokiwał głową, a jego ręka spoczęła na moim ramieniu. – Czy jesteś chrześcijaninem, synu?
– Jestem – odpowiedziałem.
– Czy chciałbyś ponownie oddać swoje życie Jezusowi?
Nie pojąłem teologicznej złożoności tego pytania, ale odparłem:
– Oczywiście, tak sądzę.
Następnie kaznodzieja przycisnął sobie mikrofon do ust, a potem także skierował swój wzrok na balkon. Zlokalizował zainstalowaną tam niedawno kamerę telewizyjną i wskazał na nią ręką:
– Chciałbym zwrócić się do was, widzowie. Tych dwóch młodych ludzi przyszło tutaj, aby oddać swoje życie Jezusowi. Wy również możecie to zrobić, w swoich domach, tam, gdzie teraz siedzicie…
Rozwikłanie tego, co zdarzyło się w tamtym momencie, zajęło mi wiele lat.
CZYM JEST EWANGELIZACJA?
Gdy myślę o tym nabożeństwie, które miało miejsce dawno temu, mam ochotę zapytać: Czy to, co się wtedy wydarzyło, było ewangelizacją?
Musimy ostrożnie zastanowić się nad odpowiedzią. Wielu ludzi zostało chrześcijanami po podobnym wezwaniu do przyjęcia Jezusa jako Pana i Zbawiciela. Niedawno, podczas spotkania pastorów w Southeastern Seminary, rektor, Danny Akin, zauważył, że zebrani pastorzy cechują się wysoką kulturą osobistą, dobrym wykształceniem, a także zdrową teologią. Żaden z nich nie pomyślałby o poprowadzeniu ludzi do wyznania Jezusa w taki sposób, jak ja doświadczyłem tego w Memphis. Ale wówczas Akin zapytał:
– Ilu z was nawróciło się w kościele ewangelizującym w sposób, który byście dzisiaj odrzucili?
Prawie każdy pastor podniósł rękę.
Ta odpowiedź powinna dać nam do myślenia. Potrzeba bardzo dużo pokory, gdy mowa o ewangelizacji. Musimy uznać, że Bóg jest suwerenny, a zatem może zrobić, co chce, aby przyprowadzić ludzi do siebie. Nie ma gotowej formuły, która by określała, jak Bóg musi działać podczas ewangelizacji. I chociaż możemy się nie zgadzać co do praktyk ewangelizacyjnych poszczególnych osób, służb albo kościołów, musimy uznać, że gdy ludzie ewangelizują ze szczerym sercem, Bóg może sprawić, że przyniesie to owoce.
Osobiście wolę osoby, które ewangelizują najlepiej, jak potrafią, niż które unikają ewangelizowania, dopóki nie osiągną doskonałości. Pamiętasz, jak Pryscylla i Akwila delikatnie instruowali Apollosa, gdy podejmował wysiłki ewangelizacyjne (Dz 18:26)? Apostoł Paweł radował się nawet z ewangelizacji napędzanej egoizmem, która była dla niego przyczyną kłopotów (Flp 1:17–18). Dlatego, gdy ludzie nawracają się pod wpływem dziwnych metod i środków, powinniśmy najpierw nabrać otuchy, mając świadomość, że Bóg może użyć najmniejszego ziarenka prawdy ewangelii i pielęgnować je, aż wyda wielki owoc pojednania przez ewangelię w ludzkich sercach.
Wyrażę się jasno: nie uważam, że wezwania do przyjęcia Jezusa są absolutnie złe. Gdy jednak myślę o swoim doświadczeniu z Memphis, widzę, że tamte metody napędzane były przede wszystkim pragnieniem uzyskania natychmiastowych wyników: za duży był nacisk na decyzję, na pójście do przodu, zbyt wiele troski o widzów telewizyjnych, a zbyt mało o faktyczny stan mojej duszy i mój grzech.
W ciągu dziesięcioleci wielu ludzi odpowiedziało na wezwanie do przyjęcia Jezusa. Ale oprócz tych, którzy szczerze się wtedy nawrócili, znalazłoby się mnóstwo takich, którzy poszli do przodu kierowani jakimś przymusem – tak jak John i ja. Co ważniejsze, mimo że ludzie przychodzą do Jezusa różnymi drogami, Biblia nigdy nie pozwala, aby to „wyniki” napędzały lub usprawiedliwiały praktyki ewangelizacyjne.
Gdy zatem decydujemy się ewangelizować, musimy zacząć od biblijnych fundamentów. To one – a nie sposoby na uzyskanie jak najlepszych rezultatów – powinny nam wskazać, jak mamy kształtować i chronić dzielenie się wiarą. Musimy bardzo starannie dopasowywać nasze praktyki ewangelizacyjne do Biblii, ponieważ w ten sposób oddajemy cześć Bogu.
Niestety często źródłem natchnienia dla naszych praktyk ewangelizacyjnych jest świat, najczęściej świat biznesu, albo dział księgarni „zrób to sam”, a nie Pismo Święte. Szatan wykorzystuje nasze pragnienie osiągania sukcesów, oferując nam większą służbę telewizyjną albo lepsze korzyści finansowe. Często kusi nas również, używając pragnień płynących ze szczerego serca, takich jak większa liczba członków albo nieśmiertelna wiara w to, że jeśli dziecko pomodli się modlitwą grzesznika, staje się prawdziwym wierzącym, bez względu na to, jak później żyje. W tym wszystkim ludzie zamieniają zasady biblijne na światowe pragnienia, a nasze praktyki ewangelizacyjne zostają zniekształcone.
Apostoł Paweł mógł radować się z tego, że głoszona jest ewangelia, bez względu na motywy, ponieważ wiedział, że Bóg i tak osiągnie swoje cele poprzez swoje Słowo. Ale ten sam Paweł poprawiał również powykrzywiane praktyki ewangelizacyjne: podkreślał, że nie możemy manipulować, zniekształcać przesłania ani zwodzić (np. 2Kor 4:1–2). Powinniśmy mieć czyste motywacje płynące z miłości do ludzi i Chrystusa, wraz z głębokim przekonaniem o prawdzie (2Kor 5:11–15). I musimy ufać, że Pan pomnoży naszą liczbę (Dz 2:47).
Pomyślmy teraz, w jaki sposób kościół w Memphis balansował na krawędzi błędu:
• Czy pastor naprawdę wierzył, że najważniejszą częścią nabożeństwa jest zaproszenie do przodu, a nie właściwe głoszenie Słowa Bożego?
• W którym miejscu w Biblii widzimy, że ludzie podnoszą ręce, aby zaprosić Jezusa do swoich serc? W którym momencie pójście do przodu zastąpiło chrzest jako publiczną demonstrację wiary – w kościele baptystycznym, podkreślmy to!
• Czy nie było manipulacją to, że porządkowi wyśliznęli się ze swoich siedzeń, sprawiając oczywiste wrażenie, że odpowiadają na zaproszenie? Czy wykorzystywanie niebiblijnych pojęć, takich jak „ponownie oddać swoje życie Jezusowi”, nie jest przekroczeniem nakazu, aby przedstawiać prawdę w prosty sposób (2Kor 4:2)?
• Czy pastor miał zamiar skłamać publicznie, gdy powiedział, że John i ja właśnie oddaliśmy swoje życie Jezusowi – co nie było zgodne z prawdą? Czy może był tak zaślepiony soczewkami kulturowymi, że nie dostrzegł stojących przed nim dwóch braci w Chrystusie? Czy służyliśmy mu jedynie za środek mający pokazać skuteczność jego zabiegów ewangelizacyjnych?
Prawda jest taka, że tych dwóch gości, którzy tam wtedy stali, to największa rzecz, jaką przegapił; mam przez to ochotę skakać i wrzeszczeć. Przegapił żywy przykład najlepszej formy ewangelizacji: osiemnastoletniego dzieciaka, który nie potrafiłby znaleźć Ewangelii Marka bez pomocy spisu treści, a który przyprowadził swojego przyjaciela do Jezusa, kochając go na tyle, żeby przekazać mu wszystko, co wiedział na temat przesłania ewangelii. Podejrzewam, że cały ów zbór był tak zaślepiony przez blichtr zręcznego programu i widowni telewizyjnej, że też o tym nie myślał.
DEFINICJA EWANGELIZACJI
Skąd zatem wiemy, że mamy do czynienia z ewangelizacją? Cóż, odpowiedź zależy od tego, jak definiujemy ewangelizację. Zdefiniowanie ewangelizacji w biblijny sposób pomaga nam dopasować nasze praktyki ewangelizacyjne do Pisma Świętego. Podaję definicję, która dobrze mi służy od wielu lat:
Ewangelizacja to nauczanie ewangelii w celu przekonania do niej słuchacza.
Urocze, prawda? Założę się, że większość ludzi oczekiwałaby o wiele więcej od tak ważnego teologicznie słowa. Ale ta definicja, choć krótka, daje nam znacznie lepszy punkt odniesienia do oceny praktyk ewangelizacyjnych niż liczenie, ile osób odpowiedziało na wezwanie.
Mniej więcej w tym samym czasie, gdy poszliśmy z Johnem do kościoła w Memphis, kupiłem mu Biblię. Było to tłumaczenie Amplified Bible, które oferuje całą gamę synonimów dla słów kluczowych. Oto w jaki sposób Biblia ta mogłaby poszerzyć moją definicję:
Ewangelizacja to nauczanie (ogłaszanie, obwieszczanie, deklarowanie) ewangelii (przesłania Bożego prowadzącego nas do zbawienia) w celu (z nadzieją, pragnieniem, zamiarem) przekonania (namówienia, nawrócenia) do niej słuchacza.
Zauważ, że ta definicja nie wiąże się z koniecznością natychmiastowej odpowiedzi. Pójście do przodu, podniesienie ręki, a nawet pomodlenie się mogą świadczyć o tym, że miała miejsce ewangelizacja, ale same te działania nie są ewangelizacją. Zauważ również, że jeśli brakuje któregokolwiek z czterech elementów zawartych w definicji, prawdopodobnie mamy do czynienia z czymś innym niż ewangelizacja.
NAUCZANIE
Po pierwsze, nie ma ewangelizacji bez słów. Pamiętajmy: Jezus jest Słowem, a Słowo było u Boga (J 1:1).
Najważniejszą rolą słów w ewangelizacji jest nauczanie. Ma to głębokie uzasadnienie. Otóż my, ludzie, nie jesteśmy w stanie sami dojść do zbawienia. Dlatego zbawienie musi być nam objawione przez Boga za pomocą Jego słów.
Nauczanie jest również wzorem przedstawionym w Biblii. Biblia to księga nauczań. Od Księgi Rodzaju do Księgi Objawienia, Biblia naucza. Nakazuje nam też ona nauczać innych: nasze dzieci, bliźnich, cudzoziemców pośród nas. Starsze kobiety mają nauczać młodsze. Jedyną cechą, która ma wyróżniać starszych, poza starannym naśladowaniem Jezusa, jest umiejętność nauczania.
Być może właśnie dlatego, że nauczanie jest powszechnie obecne na kartach Pisma Świętego, możemy przeoczyć jego znaczenie. Jezus zobaczył, że tłum jest jak owce bez pasterza, więc nakarmił tysiące kilkoma bochenkami chleba i rybą (Mk 6:34–44; Łk 9:10–17). Te cuda nas zdumiewają, tak jak zresztą powinny. Ciekawe jednak jest to, że w każdym przypadku pierwszym aktem miłosierdzia Jezusa było nauczanie.
Wielu z nas kojarzy ewangelizację z głoszeniem – i słusznie. Ja na przykład chcę, aby każde wygłoszone przeze mnie kazanie zawierało ewangelię. Apostoł Paweł z pewnością głosił ewangelię. Gdy jednak opisuje swoją służbę, mówi o nauczaniu (1Tm 2:7; 2Tm 1:11). J.I. Packer w swoich badaniach nad praktyką ewangelizacyjną Pawła zauważa, że jego metoda ewangelizacyjna była przede wszystkim oparta na nauczaniu1.
To dobra wiadomość dla tych z nas, którzy nie głoszą raz w tygodniu kazania. Nie wszyscy mogą być kaznodziejami, ale wszyscy możemy nauczać ewangelii, gdy nadarzy się okazja. Często mi się wydaje, że więcej osób nawraca się podczas lunchu, gdy ktoś zapyta: „Co myślisz o dzisiejszym kazaniu?”, niż podczas samego kazania. Gdy nauczamy ewangelii, dzieją się wspaniałe rzeczy.
Możliwość nauczania ewangelii wzbogaca nasze duchowe życie, ponieważ sprawia, że żyjemy zgodnie z motywami ewangelii. Jedną z pierwszych rzeczy, które powinniśmy zrobić, przystępując do Wieczerzy Pańskiej, jest sprawdzenie, czy nasze życie jest zgodne z ewangelią. Zapytaj siebie samego: Czy żyję życiem w wierze w dzieło Chrystusa? Czy stosuję ewangeliczną łaskę wobec moich bliskich? Czy poświęcam się i wybaczam tym, którzy mnie skrzywdzili?
Jeśli nie wiesz, jak nauczać ewangelii, być może jej nie rozumiesz. A jeśli jej nie rozumiesz, być może nie jesteś prawdziwym chrześcijaninem. Znam wielu ludzi, którzy myśleli, że są wierzący, ale gdy zaczęli zgłębiać ewangelię, aby jej nauczać, uświadomili sobie, że tak naprawdę nigdy nie pokutowali z grzechu i nie złożyli swojej wiary w Jezusie.
Co jednak najistotniejsze, pamiętaj, że człowiek może stać się chrześcijaninem jedynie wtedy, gdy nauczana jest ewangelia.
Na podstawie wieloletniego doświadczenia mogę powiedzieć, że gdy przyprowadzam kogoś do Chrystusa, zazwyczaj dzieje się tak, ponieważ jakaś niewierząca osoba chce studiować ze mną Pismo Święte. Na przykład grupa studentów czytała ze mną Ewangelię Marka na kampusie albo na konferencji. To mogło być kilka osób w kawiarni albo jedna osoba podczas przerwy na lunch. Nieważne, kto i gdzie, proces zawsze jest prosty: czytamy fragment i zastanawiamy się, co on oznacza. Z biegiem czasu, pojedynczo lub w grupach, ludzie się nawracają, ponieważ są nauczani ewangelii. Takie nauczanie być może nie jest tak ekscytujące jak masowe przebudzenie, ale gdyby każdy chrześcijanin praktykował je ze swoimi niewierzącymi przyjaciółmi, jego zasięg i autentyczność byłyby znacznie większe.
EWANGELIA
Nie nauczamy matematyki ani biologii. Nauczamy ewangelii. Ważne jest, aby nauczać ewangelii w odpowiedni sposób, ponieważ na świecie istnieje wiele nieporozumień w tej kwestii.
W związku z ewangelią możemy popełnić dwa błędy. Możemy sprawić, że stanie się ona za duża albo za mała. Oba te błędy mają to samo źródło: niezrozumienie implikacji ewangelii. Implikacje te wypływają z naszej wiary w przesłanie ewangelii.
Skurczona ewangelia
Umniejszamy ewangelię, jeśli sprowadzamy jej rolę wyłącznie do zbawienia i traktujemy ją jak swego rodzaju ubezpieczenie, bez zrozumienia jej konsekwencji dla całego życia.
Ponieważ ewangelia pokazuje Boże serce, powinna nam też sygnalizować, jak mamy żyć, uwzględniając motywy takie jak miłość, pojednanie, wybaczenie, wiara, pokora, pokuta. Wówczas dostrzegamy, że ewangelia staje się zarówno drzwiami do zbawienia, jak i drogą
życia.
Tim Keller napisał wspaniałe studium o życiu z ewangelią w centrum, o tym, że ewangelia nie stanowi zaledwie ABC chrześcijańskiego życia – sposobu na osiągnięcie zbawienia – ale „od A do Z” chrześcijańskiego życia2. Ewangelia wskazuje nam, jak mamy żyć.
Nadmuchana ewangelia
Mamy z nią do czynienia, gdy twierdzimy, że wszystko jest ewangelią – gdy sądzimy, że jesteśmy zbawieni przez ewangelię i jej różne implikacje. Na przykład znaczna część chrześcijańskiego świata uważa, że jesteśmy zbawieni przez wiarę i dobre uczynki. Inni, być może nawet większość – że przez wiarę i prawo.
Wiele rzeczy zostało dodanych do ewangelii na przestrzeni dziejów. To zawsze ten sam błąd. Ludzie traktują rzeczy, które mogą być dobre, nawet religijne – takie jak moralne życie, troska o biednych albo przestrzeganie obrzędów chrztu i Wieczerzy Pańskiej – jako kluczowe dla zbawienia. Tymczasem, choć stanowią one istotną część życia chrześcijańskiego i są naszymi przywilejami, a nawet wynikają z ewangelii, nie mogą nas zbawić. Cokolwiek dodajemy do ewangelii, nieważne, że dobre czy płynące ze wspaniałych intencji, zniekształca ewangelię.
Dobra definicja ewangelii
Dlatego, gdy mówimy o prowadzeniu chrześcijańskiego życia, mamy na myśli życie motywami i implikacjami ewangelii. Gdy jednak mówimy o zbawieniu, skupiamy się na przesłaniu ewangelii. Gdy dzielimy się wiarą, koncentrujemy się na przesłaniu, które prowadzi do zbawienia. Należy zauważyć, że gdy w Biblii mowa o ewangelii, w Starym3 czy Nowym Testamencie, zawsze chodzi o kontekst zbawienia.
Oto trafna robocza definicja:
Ewangelia jest radosną nowiną od Boga, która prowadzi nas do zbawienia.
To kolejna definicja, która rozczarowuje, ponieważ zmusza nas do zadania pytania: Czym zatem jest ta nowina o zbawieniu?
Nowina ewangelii odpowiada na cztery ważne pytania: Kim jest Bóg? Dlaczego jesteśmy w tak opłakanym stanie? Co zrobił Chrystus? Jak możemy wrócić do Boga? Na tym świecie nie istnieją bardziej istotne pytania, które należy sobie zadać; odpowiedzi można streścić w następującym schemacie: Bóg, człowiek, Chrystus, reakcja (zob. dodatek, w którym znajdują się odnośne fragmenty biblijne):
• Bóg jest naszym Stwórcą. On jest kochający, święty i sprawiedliwy. Pewnego dnia doskonale osądzi wszelki grzech.
• Ludzie zostali stworzeni na podobieństwo Boże. Jesteśmy pięknymi i niezwykłymi istotami, mającymi godność i wartość. Jednak poprzez nasz umyślny, grzeszny bunt przeciwko Bogu – zamiast Jego dziećmi staliśmy się Jego wrogami. Każdy człowiek ma jednak możliwość powrotu do relacji miłości z żyjącym Bogiem.
• Chrystus jest Synem Bożym, którego bezgrzeszne życie uczyniło Go zdolnym do złożenia doskonałej ofiary. Poprzez swoją śmierć na krzyżu wykupił grzesznych ludzi. Zmartwychwstanie Chrystusa jest ostatecznym dowodem na prawdziwość tych twierdzeń.
• Bóg oczekuje od nas, że uznamy swój grzech, będziemy pokutować i uwierzymy w Chrystusa. Zatem odwracamy się od grzechu, szczególnie od grzechu niewiary, i zwracamy do Boga w wierze, mając świadomość, że przez resztę życia będziemy naśladować Chrystusa.
Innym ujęciem tej samej historii jest schemat: stworzenie, upadek, odkupienie i spełnienie. Istnieje jeszcze wiele innych celnych streszczeń ewangelii. Nie ma znaczenia, którego konkretnie używasz, jeśli nauczasz przesłania prowadzącego ludzi do pojednania z Bogiem.
Nadzieją w ewangelizacji jest to, że tak nasiąkamy prawdą ewangelii i życiem zgodnym z ewangelią oraz tak przykładamy się do studiowania ewangelii, że nie ma ona innego wyjścia, jak tylko wypływać z nas na zewnątrz.
CEL
Gdy nauczamy ewangelii, mamy cel. „Cel” to krótkie słowo i łatwo je pominąć, gdy analizujemy definicję ewangelizacji. Cel jednak może być właśnie tym, o co najczęściej się potykamy – szczególnie ci z nas, którzy są bardziej dojrzałymi chrześcijanami.
Nasz cel wynika ze zrozumienia faktu, że każdy, z kim rozmawiamy, zmierza do jednego z dwóch końców: życia wiecznego lub wiecznego potępienia. Dlatego nie wykładamy faktów związanych z ewangelią w sposób akademicki czy przypadkowy. W nauczaniu ewangelii mamy cel – lub kierunek.
Cel przypomina nam także, że ludzie potrzebują czegoś więcej niż przekaz danych. Ci, według których ewangelizacja to wyłącznie nauczanie, wykonują dobrą pracę
w kontekście wyjaśniania i udzielania odpowiedzi na pytania. Powinniśmy to czynić wszyscy. Wszyscy chrześcijanie powinni przemyśleć argumenty, które stoją za nadzieją, jaką mamy w Chrystusie. Argumenty, które rozwiewają wątpliwości i oddalają zarzuty. Gdy jednak przedstawiamy fakty związane z ewangelią, to właśnie pamięć o celu ewangelizacji pomaga nam być ludźmi współczującymi, rozumiejącymi i kochającymi (1P 3:15).
Posiadanie celu pozwala nam z właściwej perspektywy spoglądać na to, co robimy. Kierunkuje nas
w stronę mety. Cel pomaga nam zrozumieć, jak duża jest stawka: oglądać ludzi przechodzących z ciemności do światła, z niewoli do wolności. Mając większy cel, lepiej rozpoznajemy, którą walkę powinniśmy podjąć, a której uniknąć.
Brałem kiedyś udział w programie radiowym. Zadzwoniła pewna kobieta:
– Czy powinnam iść na katolicki chrzest synka mojej siostry?
Kobieta następnie zaczęła wylewać złość, nawet nienawiść wobec faktu, że jej siostra wierzy, iż chrzest „zbawi” jej dziecko. Przerwałem jej:
– Sądzę, że powinnaś pójść. Nie po to, aby dać poparcie niebiblijnemu rozumieniu nawrócenia. Powinnaś pójść, ponieważ masz większy cel w perspektywie niż poprawianie błędnej teologii swojej siostry w sprawie chrztu. Powinnaś iść i być wsparciem, powinnaś być wypełniona miłością, ponieważ chcesz, aby twoja siostra dała ci prawo mówić, także do twojego siostrzeńca, o jedynej drodze zbawienia…
Chciałem, aby miała lepszy cel – aby nie przegapiła celu ewangelizacji.
PRZEKONAĆ
W ewangelizacji nie chodzi o „jakiś” cel. Mamy konkretnie określony środek tarczy: przekonać ludzi, aby się nawrócili, aby stali się naśladowcami Jezusa.
Apostoł Paweł mówi, że staramy się przekonywać ludzi (2Kor 5:11), aby naśladowali Jezusa. Dla mnie słowo „przekonywać” jest bardzo pomocne – wskazuje, jak nie popełnić błędu: przekonujemy, ale nie manipulujemy; przekonujemy, ale to nie my sprawiamy, że inni pokutują lub się nawracają. Oczywiście pragniemy, aby ludzie się nawracali, ponieważ wiemy, że nawrócenie jest konieczne, by stać się chrześcijaninem. Prawdziwe nawrócenie jest jednak dziełem Ducha Świętego.
Nawrócenie to najczęściej źle rozumiany element wiary chrześcijańskiej. Było nim, gdy Jezus nauczał na jego temat przywódcę religijnego swoich czasów (J 3). I dziś pozostaje niejasne zarówno dla chrześcijan, jak i dla niechrześcijan. Wyjaśnijmy więc znaczenie nawrócenia.
W muzułmańskim środowisku, w którym mieszkam, wielu ludzi wychowanych w innych religiach nie może zrozumieć, o co mi chodzi, gdy nauczam, że nikt się nie rodzi chrześcijaninem, że wszyscy chrześcijanie są konwertytami. Nawet ludzie wychowani jako chrześcijanie są zdezorientowani odnośnie do nawrócenia, ponieważ w dużej części pochodzą z tradycji podkreślających, że ludzie są chrześcijanami ze względu na czynniki zewnętrzne. Biblia jednak w jasny sposób naucza, że nawrócenie nie jest przyjęciem religii rodziców ani kościoła, do którego chcesz się przyłączyć; nie wynika też z treści twojego paszportu. Nie jest oparte na twoim dorobku naukowym, nawet jeśli to dorobek zdobyty w instytucjach religijnych. Nawrócenie pochodzi z prawdziwej, świadomej i szczerej wiary w Jezusa.
Nie jesteśmy w stanie wytworzyć ani nawrócenia, ani szczerej wiary. To terytorium Ducha Świętego.
Mój przyjaciel Jeff podczas lunchu rozmawiał ze swoim kolegą maklerem o chrześcijaństwie. Kolega zwrócił się do Jeffa protekcjonalnym tonem:
– Tak, Jeff, chciałbym mieć twoją wiarę.
Jeff odpowiedział:
– Cóż, wiara jest darem. Tak naprawdę nie ma to nic wspólnego ze mną. To Bóg daje wiarę, dlatego będę się modlił o ten dar dla ciebie.
Nie takiej odpowiedzi spodziewał się ów człowiek, ale była ona absolutnie prawdziwa. Nawrócenie jest konieczne, ale stanowi pochodną szczerej wiary, która jest dana przez Ducha Świętego.
Jednak najistotniejszą rzeczą, którą należy zrozumieć odnośnie do nawrócenia, jest to, jak wyglądają jego skutki.
POŻAR W SYNAGODZE – JAK POSTĘPUJE NAPRAWDĘ NAWRÓCONA OSOBA
Nawrócenie to nie tylko przyjemne uczucie. To nie tylko zmiana zdania. To nie otwarcie książki na nowej stronie. Owszem, te rzeczy mogą towarzyszyć nawróceniu, ale mogą też wystąpić w innych kontekstach. Prawdziwe nawrócenie jest wyjątkowe. Rodzi się z opamiętania i wiary, a jego owocem jest przemienione życie.
Niedawno poszedłem posłuchać Jamesa McPhersona, historyka, laureata Nagrody Pulitzera, który wygłosił wykład na temat bitew morskich, jakie miały miejsce podczas wojny secesyjnej. Wykład ten, sponsorowany przez miejscowe stowarzyszenie historyczne, odbywał się w dużej synagodze. Sala była pełna. W powietrzu dało się odczuć pewnego rodzaju napięcie, związane z faktem, że czekaliśmy na wykład znanego profesora, wykładowcę z Uniwersytetu Princeton.
Gdy doktor McPherson wszedł na scenę, natychmiast zdobył słuchaczy. Jego donośny głos, sarkastyczne poczucie humoru, a także wprawiające w zdumienie opanowanie wykładanego materiału urzekły audytorium. Jednak mniej więcej w połowie wykładu niespodziewanie zabrzmiał alarm przeciwpożarowy. To był prawdziwy alarm, nie tylko głośne dźwięki elektronicznego klaksonu; rozbłysły również światła stroboskopowe i zaczęły nieregularnie migać.
Doktor McPherson zamarł. Jego oczy, szeroko otwarte ze zdumienia, przywiodły mi na myśl sowę niespodziewanie obudzoną z drzemki. Rozglądał się na lewo i prawo, nie wiedząc, co ma zrobić. Ponieważ najprawdopodobniej żaden z uczestników nie uczęszczał do synagogi, nikt nie przejął kontroli nad wydarzeniami. Po prostu rozglądaliśmy się dookoła, uśmiechając się nawzajem do siebie i obmyślając, co robić. Minął jakiś czas, który zdawał się wiecznością, a alarm wył dalej. Ludzie pozostali na swoich miejscach, rozmawiając w małych grupach w oczekiwaniu, aż alarm zamilknie.
„Może naprawdę się pali” – zastanawiałem się. Szybko jednak porzuciłem tę myśl. Fałszywe alarmy to przecież norma. Doszedłem do wniosku, że alarm musi się po prostu zresetować. Poza tym nikt inny nie uznał tego za jakiś problem – poza jednym mężczyzną, który wstał, spokojnie pomaszerował w kierunku wyjścia i opuścił budynek. Nie sądzę, aby wiele osób go zauważyło. Niedługo potem alarm się wyłączył i doktor McPherson kontynuował swój wykład.
Jeśliby to miało posłużyć za przenośne ujęcie prawdziwego nawrócenia, w tym pomieszczeniu znajdowała się tylko jedna nawrócona osoba, tylko jeden prawdziwy wierzący; reszta z nas utknęła w swojej racjonalizacji. Niektórzy mogli pomyśleć, że rzeczywiście się pali, ale nie uwierzyli w to na tyle mocno, aby wyjść z budynku. W biblijnym sensie nie jesteśmy przekonani dopóty, dopóki się nie opamiętujemy, nie pokładamy szczerej wiary w Jezusie i nie podążamy za Nim.
Tak właśnie przedstawiają się cztery elementy mojej definicji ewangelizacji.