Luter a życie pastora-teologa

Luter i życie pastora-teologa | R.C. Sproul

Augustyn… Anzelm… Atanazy… Marcin Luter… Jan Kalwin… Jonathan Edwards. To największe i najznakomitsze postaci historii Kościoła, prawdziwi tytani. Każdy z nich był odrębną osobowością, co innego uważał za najważniejsze, każdy miał własne powołanie. Byli odmiennego usposobienia, różnili się stylem pisania, dzieliły ich nawet elementarne kwestie doktrynalne. Jest jednak coś, co ich łączy. Każdy z nich był światowej klasy uczonym, równocześnie pełniącym posługę duszpasterską.

Jeżeli jest się pełnoetatowym naukowcem pracującym wyłącznie na uczelni, nie jest to powód do wstydu. Praca ta może przynieść wielkie korzyści Kościołowi. Rzetelne badania znacząco wzbogacają i pogłębiają nasze rozumienie Pisma Świętego i Bożych spraw. Dla większości uczonych jest to jednakże wybór albo-albo. Albo zamykamy się w wieży z kości słoniowej, albo cały nasz czas poświęcamy pracy duszpasterskiej w Kościele. Rzadko zdarza się, że możemy być jednocześnie i uczonymi, i pastorami.

Jako młody student seminarium rozmyślałem nad okropną sytuacją Kościoła w Stanach Zjednoczonych. Historyczne Kościoły ewangelickie często znajdowały się w żelaznym uścisku liberalizmu. Wydawało się, że nie ma żadnej nadziei na pozytywną zmianę tej sytuacji. Studiując dzieła wymienionych wyżej wielkich nauczycieli, dostrzegłem pewną prawidłowość, zwłaszcza w przypadku posługi Lutra, Kalwina i Edwardsa. Zrozumiałem, że ludzie ci byli teologami „na polu bitwy”. Nie unikali starć ze swoimi uczonymi przeciwnikami. Dowodem tego jest casus Luter kontra Rzym i Erazm z Rotterdamu, Kalwin kontra Pigiusz i inni, Edwards kontra jego ówcześni unitariańscy i arminiańscy antagoniści. Oprócz tego jednak wszyscy oni przekonywali do swoich poglądów zwykłych ludzi. Pod tym względem podążali śladami dwóch największych teologów, jacy kiedykolwiek chodzili po ziemi: apostoła Pawła i samego Pana Jezusa Chrystusa.

Widziałem w tym strategię, jaką Bóg w swojej opatrzności stosował przez stulecia, aby pielęgnować, chronić i bronić swojego Kościoła. Zapragnąłem przyjąć ją jako własną. John Piper powiedział, że chrześcijanin musi nie tylko wierzyć w prawdę, lecz także jej bronić i walczyć o nią, jeśli zajdzie taka potrzeba. W przypadku św. Pawła polem bitwy był początkowo publiczny plac, później jednak rozszerzyło się ono aż po krańce ziemi.

Jeśli przypomnimy sobie, jakie kwestie sporne były zarzewiem największego konfliktu teologicznego w historii chrześcijaństwa, sporów, których apogeum przypadło na szesnaste stulecie, okaże się, że początkowo ich podglebiem była głęboka duszpasterska troska. Oczywiście dziewięćdziesiąt pięć tez napisanych po łacinie i wywieszonych na drzwiach kościoła w Wittenberdze było wezwaniem do teologicznej debaty między wykładowcami z uniwersytetu. Co sprawiło jednak, że Luter w ogóle chciał ją podjąć? Mówiąc najprościej, była to duszpasterska troska.

Luter dowiedział się, że Johann Tetzel, który pracował na rzecz Rzymu i w interesie klanu bankowego Fuggerów, sprzedaje odpusty. Objazdowa sprzedaż odpustów i towarzysząca jej pompa miały wszelkie znamiona cyrku i przyciągały tysiące ludzi. Tetzel zgarniał sute prowizje i premie; utrzymywał też, że dzięki odpustom zbawił więcej dusz niż św. Piotr, głosząc Ewangelię1.

Ewangelia, Ewangelia… Wszystko dla Ewangelii. Na tym polega miłość, praca, powołanie każdego, kto przywdziewa szatę teologa, i każdego, kto nosi togę kaznodziei.

Działalność Tetzela nie miała miejsca w Wittenberdze. Sprzedaż odpustów zyskała jednak taką popularność, że tłumy wittenberczyków (w tym także wielu słuchaczy kazań Lutra) dołączyły do rzesz, które przeprawiły się na drugi brzeg Łaby, aby skorzystać z nowo sprzedawanych odpustów. Nieokazujący najmniejszej skruchy członkowie zboru Lutra bezczelnie pokazywali poświadczenia uzyskania odpustu sąsiadom, a nawet swojemu pastorowi.

Ta fałszywa parodia przebaczenia zmusiła Lutra nie tylko do zakwestionowania odpustów, lecz także całej, obowiązującej w Kościele koncepcji i praktyki uzyskiwania zbawienia, w tym także samego skarbca zasług. Z tego powodu adresatem dziewięćdziesięciu pięciu tez była garstka uczonych. Studenci, bez wiedzy i przyzwolenia Lutra, podjęli się przetłumaczenia tez na niemiecki i w ciągu dwóch tygodni rozesłali je do każdego miasta i każdej wioski w Niemczech. W ten sposób rozpoczęła się reformacja.

Jedną z największych trosk Lutra jako pastora było wyzwolenie jego zboru z okowów przesądów. Ludzie zaczęli odchodzić od rzymskiego katolicyzmu, ale nie oznaczało to, że wyrugowali ze swoich umysłów wszystkie wcześniejsze przekonania. Było to szczególnie widoczne w przypadku relikwii.

Wittenberga szczyciła się jednym z największych zbiorów relikwii w Niemczech. Stworzył go protektor Lutra, elektor Saksonii Fryderyk Mądry. Książę wydał fortunę na pozyskanie cennych relikwii z całego świata. Miał nadzieję, że dzięki temu Wittenberga stanie się mekką chrześcijańskich pielgrzymów, to zaś umocni miasto, które stanie się najważniejszym duchowym i handlowym ośrodkiem w Niemczech. W latach 1509–1518 kolekcja relikwii Fryderyka rozrosła się do 17 443 sztuk. Ich wartość odpustowa wynosiła 127 799 lat i 116 dni uwolnienia od czyśćca2.

Kwestionując zasadność używania relikwii, Luter naraził się na gniew Fryderyka. W ostatnim kazaniu, które wygłosił przed śmiercią, podkreślił, że relikwie, w przeciwieństwie do mocy Ewangelii, nie mają żadnego wpływu na zbawienie:

Przecież głosi się codziennie, częstokroć wiele razy dziennie, tak, że szybko się nim nudzimy. […] Dobrze, śmiało, drogi bracie, jeśli nie chcesz, aby Bóg przemawiał do ciebie codziennie w twoim domu i w twoim kościele parafialnym, to bądź mądry i szukaj czegoś innego: w Trewirze jest płaszcz naszego Pana Boga, w Akwizgranie są spodnie Józefa i suknia naszej Przenajświętszej Panienki; idź tam i roztrwoń pieniądze, kup odpust i papieski chłam z drugiej ręki3.

Luter chciał karmić swoją trzódkę Ewangelią, a nie papieskimi bzdurami.

Jako pastor Luter starał się służyć duszom swojego ludu. Ulżyć ich smutkom na tym świecie. Rozumiał ból po utracie bliskich, bo sam nosił w duszy ranę, którą była śmierć jego młodej córki. Doświadczał na sobie fizycznego cierpienia wywoływanego licznymi chorobami i dzięki temu emanował empatią wobec cierpienia innych.

Najważniejszą troską duszpasterską Lutra było jednak to, aby lud poznał Chrystusa i Jego Ewangelię. W tym celu Luter odniósł się do bardzo głębokiej praktyki modlitwy wstawienniczej. Powiedział:

Otwórzcie oczy i spójrzcie na swoje życie i życie wszystkich chrześcijan, zwłaszcza na stan duchowy, a odkryjecie, że wiara, nadzieja, miłość […] marnieją […]. Wtedy zrozumiecie, że na całym świecie, co godzinę, bez ustanku, trzeba się modlić i płakać krwawymi łzami4.

Duszpasterska natura Lutra ujawnia się nie tylko w jego modlitwach, ale przede wszystkim w jego kaznodziejstwie. Był doktorem Kościoła, wykładowcą akademickim. Jego głównym zadaniem jako wykładowcy było nauczanie. Istnieje wyraźna różnica między nauczaniem a głoszeniem. Nauczyciel instruuje, przekazuje uczniom informacje. Ale teolog/kaznodzieja w żadnym razie nie powinien rozdzielać ról nauczyciela oraz kaznodziei. Wielcy nauczyciele/kaznodzieje naszych czasów nie nauczali nigdy li tylko jako odizolowani od świata obserwatorzy przeszłości. Łączyli napominanie z nauczaniem – inspirację z kształceniem. Jednym słowem, z czasem ich nauczanie zbliżało się ku głoszeniu. W podobny sposób uczony/pastor łączy nauczanie i kaznodziejstwo.

Kaznodziejstwo Lutra jest odzwierciedleniem takiej właśnie postawy.

Starał się nauczać swój zbór, ale też napominać. Dążył do tego, aby jego przesłania były dostatecznie jasne i proste, aby mogli je zrozumieć ludzie prości i niewykształceni. Powiedział:

Majestat Słowa Bożego jest nieskończony i niewysłowiony. […] Te Słowa Boga nie są słowami Platona czy Arystotelesa, sam Bóg nimi przemawia. A najpożyteczniejszymi są ci kaznodzieje, którzy bardzo prosto i wyraźnie, bez żadnej pozy i ozdobników, nauczają zwykłych ludzi i młodzież, tak jak Chrystus nauczał ludzi, używając po temu prostych przypowieści5.

Ewangelia, Ewangelia… Wszystko dla Ewangelii. Na tym polega miłość, praca, powołanie każdego, kto przywdziewa szatę teologa, i każdego, kto nosi togę kaznodziei. Luter z taką samą swobodą nosił i jedną, i drugą.

Przypisy

  1. E.G. Schwiebert, Luther and His Times: The Reformation from a New Perspective, St. Louis 1950, s. 309.
  2. E.G. Rupp, Luther’s Progress to the Diet of Worms, New York 1964, s. 52.
  3. LW, t. 51, s. 390–391.
  4. E.M. Plass, What Luther Says, St. Louis 1959, s. 1084
  5. Tamże, s. 1118
Udostępnij!
    Dołącz!
    Wpisz swój e-mail, aby co dwa tygodnie otrzymywać najnowsze materiały EWC.