Jezus: zmartwychwstały Pan

Piątek miał się ku końcowi, a dwóch przestępców ukrzyżowanych z Jezusem wciąż żyło. W każdym innym mieście Rzymianie prawdopodobnie zostawiliby ciała na krzyżach przez noc, a może nawet daliby skazańcom nieco jedzenia i wody, żeby podtrzymać ich przy życiu i przedłużyć ich cierpienia. Jednak tym razem w Jerozolimie postanowili zrobić inaczej. Chociaż Rzymianie trzymali krótko każdy podbity naród, zwykle szanowali tradycje religijne ludów, którymi władali. Podobnie było z Żydami, więc Rzymianie zgodzili się uszanować ich cotygodniowy dzień odpoczynku – sabat, który rozpoczynał się zachodem słońca w piątek i trwał do zachodu słońca w sobotę. Toteż kiedy przełożeni narodu izraelskiego poprosili namiestnika, żeby uczynił coś, aby ciała nie pozostawały na krzyżach w trakcie sabatu, ten przychylił się do ich prośby.

Oznaczało to, że owi trzej ukrzyżowani mężczyźni mieli umrzeć szybko, więc żołnierzom wydano rozkaz dokonania czegoś, co nazywano crurifragium. W pewnym sensie był to objaw zimnego miłosierdzia – żołnierz podszedł do jednego z przestępców wiszących przy Jezusie, zamachnął się drzewcem swej włóczni i roztrzaskał mu golenie. Mężczyzna wrzasnął z bólu, ale agonia miała się wkrótce zakończyć. Nie mogąc dłużej podnosić ciała na nogach, by zaczerpnąć powietrza, umarł w ciągu kilku minut. To samo uczyniono z drugim skazańcem, kiedy jednak żołnierze podeszli do Jezusa, zdali sobie sprawę, że już zmarł. Zdziwiło ich to; zwykle ukrzyżowani nie umierali tak szybko. Dla pewności jeden z nich wzniósł włócznię i wbił ją głęboko w bok Jezusa. Kiedy wyciągnął broń z ciała, z rany wypłynęły oddzielone od siebie krew i woda – był to jednoznaczny, niepozostawiający cienia wątpliwości znak, że Jezus faktycznie nie żył.

Niektórzy uczniowie Jezusa, a także Jego matka, byli na Golgocie i obserwowali całą tę scenę. Widzieli, jak żołnierze przybijają Mu nadgarstki do krzyża, a następnie przytwierdzają kolejnym żelaznym ostrzem stopy. Widzieli, jak podnoszono krzyż, widzieli, jak w południe zapadła ciemność. Słyszeli krzyk Jezusa w agonii, kiedy doświadczał odrzucenia przez Boga; słyszeli, jak wykrzyknął, że dzieło jest dokonane; widzieli, jak wydał ostatni oddech i umarł. Teraz mieli zająć się Jego ciałem. Rzymianie nie mieli zamiaru tego robić.

Jeden z naśladowców Jezusa, bogaty człowiek imieniem Józef, pochodzący z Arymatei, do tamtego dnia utrzymywał swoją wiarę Jezusa w tajemnicy, ale wtedy z jakiegoś powodu postanowił już jej nie ukrywać. Udał się więc do namiestnika i zapytał, czy mógłby otrzymać ciało Jezusa. Józef był właścicielem nowego, dopiero co wykutego w skale grobu i chciał tam złożyć Jezusa. Piłat wyraził zgodę, więc Józef wraz z innymi uczniami Jezusa rozpoczęli nieprzyjemne czynności związane z przygotowaniem ciała do pogrzebu. Krzyż obniżono, żelazne ostrza wyszarpnięto z nadgarstków i kostek, a koronę z cierni umieszczoną na głowie odrzucono na bok. Następnie mężczyźni zaczęli balsamować ciało mieszaniną mirry i aloesu, której zużyto, jak mówi jeden z opisujących te wydarzenia, ponad trzydzieści kilogramów.

Słońce już jednak zachodziło i nie byli w stanie dokończyć rozpoczętych czynności. Mieli wrócić w niedzielę wczesnym rankiem, po sabacie. Tymczasem po prostu owinęli ciało Jezusa w materiał, zanieśli je do grobu i tam złożyli. Potem przytoczyli przed wejście wielki kamień, aby je szczelnie zamknąć, i poszli do domu.

Często zastanawiam się, jak wyglądała ta sobota u tych, którzy przez ostatnie trzy lata naśladowali Jezusa. Prawdopodobnie wydarzenia kilku poprzednich dni kłębiły się w ich głowach i musieli na nowo rozważać wiele kwestii. Mimo wszystkich obietnic, cudów, proroctw i deklaracji – teraz wszystko się skończyło. Z pewnością mieli wiele pytań, ale na pewno wiedzieli wówczas, że Jezus nie żyje – spotkał Go los, jaki czeka każdego człowieka. Rzymianie uczynili go straszliwym, publicznym przykładem, zaś przywódcy żydowscy pozbyli się kolejnego problemu. Nadzieje ulokowane całkowicie w Jezusie – tym, którego uczniowie mieli za Chrystusa, Syna żywego Boga – umarły wraz z nim.

Zastanawiam się więc, jak wyglądała ta ich sobota. Biblia mówi, że uczniowie rozproszyli się po aresztowaniu Jezusa, i wydaje się, że większość z nich zaczęła się ukrywać. O ile nam wiadomo, tylko garstka była obecna przy ukrzyżowaniu. Przecież mieli powody do obaw, że władze wkrótce zaczną deptać po piętach uczniom „fałszywego mesjasza” i także ich zabiją. Przycupnęli więc w swoich domach lub domach przyjaciół, mając nadzieję na uniknięcie gniewu Rzymu. I zapewne płakali. Co jeszcze można robić, kiedy wszystko, czego oczekujesz, okazuje się złudzeniem; marzeniem, które rozpływa się w powietrzu?

Jezus, „Boży Syn”. „Chrystus”. „Król Izraela”. „Potomek Dawida”. „Ostatni Adam”. „Cierpiący sługa”.

Wszystko to okazało się ułudą.
Taka była brutalna rzeczywistość:
Jezus był cieślą.
Z Nazaretu.
Był ich przyjacielem.
A teraz nie żył.

Tak musiała się w niedzielę czuć Maria i pozostałe kobiety, kiedy przybyły do grobu Jezusa. Nie szły tam zobaczyć, czy Jezus dotrzymał swojej odważnej obietnicy, że powstanie z martwych. W tym momencie nawet nie pamiętały, że coś takiego mówił. Udały się tam raczej po to, by dokończyć balsamowanie Jego ciała, gdyż nie miały czasu tego zrobić przed zachodem słońca w piątek.

Oczekiwały ponurego, smutnego i przykrego poranka. Jednak sprawy potoczyły się zupełnie inaczej.

To, co ujrzały po przybyciu do grobu, zszokowało je i zmieniło bieg historii świata. Tak opowiada o tym ewangelista Marek:

A gdy minął sabat, Maria Magdalena i Maria Jakubowa, i Salome nakupiły wonności, aby pójść i namaścić go. I bardzo rano, skoro wzeszło słońce, pierwszego dnia tygodnia, przyszły do grobu. I mówiły do siebie: Któż nam odwali kamień od drzwi grobu? Ale gdy spojrzały, zauważyły, że kamień był odwalony, był bowiem bardzo wielki. A gdy weszły do grobu, ujrzały młodzieńca siedzącego po prawej stronie, odzianego w białą szatę i zdumiały się bardzo. On zaś rzekł do nich: Nie trwóżcie się! Jezusa szukacie Nazareńskiego, ukrzyżowanego; wstał z martwych, nie ma go tu, oto miejsce, gdzie go złożono. Ale idźcie i powiedzcie uczniom jego i Piotrowi, że was poprzedza do Galilei; tam go ujrzycie, jak wam powiedział.

Zajęło chwilę, zanim rzeczywistość do nich dotarła. Zresztą nie widziały Jezusa – to młody mężczyzna w białej szacie, anioł, powiedział im, że Jezus żyje. Kobiety pobiegły szybko powiedzieć o wszystkim uczniom. Oni również przybyli do grobu, zajrzeli do środka i zobaczyli szaty pogrzebowe Jezusa starannie poskładane i ułożone z boku. Następnie wrócili do domu, a wypełniało ich zdumienie, zdziwienie i nadzieja.

Maria Magdalena, od dłuższego czasu naśladowczyni Jezusa, była pierwszą osobą, która widziała Go zmartwychwstałego. Gdy inni uczniowie odeszli od grobu, stała nieopodal, płacząc. Schyliwszy się, żeby jeszcze raz zajrzeć do pustego grobu, została zaskoczona tym razem przez dwóch aniołów, siedzących na półce skalnej, na której wcześniej spoczywało ciało Jezusa. Niewiasto! Czemu płaczesz? – zapytali. Odpowiedziała: Wzięli Pana mego, a nie wiem, gdzie go położyli. Zatrzymajmy się na chwilę i przyjmijmy coś do wiadomości. Nawet po tym wszystkim, co się wydarzyło – odsunięty kamień, pusty grób, aniołowie mówiący uczniom, że Jezusa nie ma wśród umarłych – najbliżsi uczniowie Jezusa nie byli skorzy do uwierzenia, że wrócił do życia. W żadnym wypadku nie byli łatwowiernymi naiwniakami, za których czasem się ich uważa. Maria Magdalena, głośno płacząc i patrząc prosto w oczy anioła, wyraziła swoje zdanie – że ktoś zabrał Jego ciało!

Jak pisze Jan, w tym momencie za kobietą pojawił się Jezus. Nie miała pojęcia, że to On; sądziła, że to raczej ogrodnik. Niewiasto! Czemu płaczesz? – zapytał. Maria odpowiedziała mu: Panie! Jeśli ty go wziąłeś, powiedz mi, gdzie go położyłeś. Myślała, że być może z jakiegoś powodu to ogrodnik usunął ciało z grobu. Jezus nie odpowiedział na tę prośbę.

Za chwilę znała już odpowiedź.

Rzekł jej Jezus: Mario! Wypowiedział jej imię, jak zawsze, z miłością, współczuciem i mocą. Rozpoznała Go. Obróciwszy się, rzekła mu po hebrajsku: Rabbuni! Co znaczy: Nauczycielu! To On! Oto ukrzyżowany Jezus, który powstał z martwych!

W ciągu następnych czterdziestu dni Jezus raz za razem przychodził do uczniów, czasem zgromadzonych w małych grupach, a niekiedy w większej liczbie. Mówił do nich wszystkich, a z niektórymi rozmawiał na osobności. Nauczał, wyjaśniał znaczenie tego, co się wydarzyło, i pomagał im uwierzyć, że naprawdę żyje! Kiedy zastanawiali się, czy nie widzą przypadkiem ducha, zjadł z nimi rybę. Kiedy Piotra trapiło poczucie winy z powodu zaparcia się Pana, Jezus mu przebaczył. Jeden z uczniów, Tomasz, kategorycznie stwierdził, że nigdy nie uwierzy w zmartwychwstanie Jezusa, dopóki nie włoży palca w dziury po gwoździach, a dłoni w przebity włócznią bok. Około tygodnia później, kiedy uczniowie zgromadzili się razem, a drzwi były zamknięte, nadszedł Jezus. Nie zapukał do drzwi i nie wszedł przez nie. Po prostu stanął pośród nich. Od razu zwrócił się do Tomasza, pokazał rękę i zaproponował: Daj tu palec swój i oglądaj ręce moje, i daj tu rękę swoją, i włóż w bok mój, a nie bądź bez wiary, lecz wierz. Tomasz był oszołomiony. Pojął w jednej chwili i powiedział do Jezusa: Pan mój i Bóg mój.

Musimy zdać sobie sprawę, że człowiek, który przed nimi stał, nie był po resuscytacji, tak jakby niezupełnie umarł na krzyżu i jakoś zdołał umknąć śmierci. Nie był nawet kimś, kto został wywołany ze stanu śmierci, jak syn wdowy czy Łazarz. Jezus raczej przeszedł przez śmierć i wyszedł z drugiej strony. Rany wciąż były widoczne, ale nie wymagały zaopatrzenia ani leczenia. Stanowiły chwalebny dowód na to, że śmierć na chwilę Go ogarnęła, ale została pokonana. Dla uczniów oznaczało to diametralną zmianę. Rozpacz ustąpiła miejsca tryumfowi, śmierć – życiu, potępienie – zbawieniu, a całkowita porażka – zdumiewającemu zwycięstwu.

Jezus był żywy.

Zmartwychwstanie Jezusa: zawias, fundament i kamień szczytowy

Zmartwychwstanie Jezusa od wieków wywołuje wielkie kontrowersje, a najistotniejsze pytanie, które za nimi stoi, brzmi: czy to się zdarzyło? Kontrowersje te są zrozumiałe, gdyż stawka jest bardzo wysoka. Pomyślmy: jeśli Chrystus faktycznie powstał z martwych po ukrzyżowaniu, zaszło coś oszałamiająco niezwykłego i lepiej zrobimy, słuchając Go, ponieważ wszystko to, co na swój temat mówił – że jest Synem Boga, Królem królów, Panem życia, cierpiącym sługą, drugą osobą Trójcy – zostało potwierdzone. Jeśli zaś nie powstał z martwych, Jego deklaracje są pozbawione znaczenia. Kwestia jest zamknięta i nie powinna mieć żadnego znaczenia w historii ludzkości. Możemy się zająć własnym życiem, gdyż Jezus był po prostu jednym z tysiąca Żydów żyjących w I wieku, którzy składali górnolotne oświadczenia odnośnie do własnej osoby, a następnie umarli. Kropka.

Czy rozumiesz teraz, dlaczego chrześcijanie przykładają tak wielką wagę do zmartwychwstania? Zmartwychwstanie jest niejako zawiasem, na którym opiera się całe chrześcijaństwo. To fundament, na którym spoczywa wszystko inne; kamień szczytowy, ku któremu zdąża każda chrześcijańska idea. Oznacza to, że kiedy chrześcijanie podkreślają zmartwychwstanie Chrystusa, jest to stwierdzenie natury historycznej, a nie religijnej. Oczywiście ma ono swoje religijne implikacje, jeśli tak chcesz je nazwać, ale są one bez najmniejszego znaczenia, jeśli Jezus faktycznie, prawdziwie nie wrócił do życia z martwych. Nawet pierwsi chrześcijanie to rozumieli. Nie interesowało ich stworzenie przyjemnego religijnego opowiadania, które zachęciłoby ludzi, pomogło im żyć lepiej i ewentualnie dostarczyło im metafory nadziei w środku rozpaczy i burz życia. Nic z tych rzeczy – pierwsi chrześcijanie chcieli przekazać światu prawdziwą wiarę w to, że Jezus faktycznie powstał z grobu, i doskonale zdawali sobie sprawę, iż jeśli tak nie było, wszystko inne, za czym się opowiadają, jest puste, fałszywe i całkowicie bezwartościowe. Apostoł Paweł tak to ujął w jednym ze swoich listów: Jeśli Chrystus nie został wzbudzony, tedy i kazanie nasze daremne, daremna też wasza wiara; […] jeśli Chrystus nie został wzbudzony, daremna jest wiara wasza; jesteście jeszcze w swoich grzechach. […] Jeśli tylko w tym życiu pokładamy nadzieję w Chrystusie, jesteśmy ze wszystkich ludzi najbardziej pożałowania godni.

Inaczej mówiąc, jeśli Jezus nie powstał z martwych, chrześcijanie są żałośni.

Jest też jednak druga strona tego medalu: jeśli Jezus powstał z martwych, każdy człowiek musi zmierzyć się z wezwaniem, by uwierzyć temu, co powiedział, uznać Go za Króla i poddać się Mu jako Zbawicielowi i Panu. Rzecz jasna, dotyczy to również ciebie, szanowny czytelniku.

Dlatego tak ważne jest, żebyś ty – tak, właśnie ty, który czytasz te słowa – podjął decyzję, co myślisz o zmartwychwstaniu Jezusa. W takiej kwestii nie wystarczy wstrzymać się z osądem. Musisz to rozważyć i wybrać jedną z dwóch możliwości: „Tak, myślę, że to się wydarzyło – Jezus powstał z martwych i wierzę, że jest tym, za kogo się podawał” lub „Nie, myślę, że to się nie zdarzyło, i odrzucam Jego stwierdzenia”. Czasem ludzie mówią, że brak opinii w sprawie zmartwychwstania jest zasadny, ponieważ nie można dojść prawdy lub nieprawdy stwierdzeń religijnych. Jak już jednak wcześniej zauważyliśmy, chrześcijańska deklaracja o powstaniu Jezusa z grobu nie ma natury religijnej, lecz historyczną. Chrześcijanie twierdzą, że wydarzyło się to tak samo faktycznie i realnie jak panowanie Juliusza Cezara na tronie imperium rzymskiego. Jest to stwierdzenie, nad którym można myśleć i które można badać; można wyrobić sobie na jego temat zdanie i dojść do wynikających z niego wniosków.

Czy uważasz, że to się stało czy nie?

Oto fundamentalna prawda o chrześcijanach: my uważamy, że tak właśnie było.

Jesteśmy zdania, że uczniowie nie doznali swego rodzaju zbiorowej halucynacji. Nie ma to sensu, kiedy weźmiemy pod uwagę, ile razy, przez jaki czas i ilu różnym grupom osób ukazywał się Jezus.

Nie uważamy także, że wszystko to było jedną wielką pomyłką. Ostatnia rzecz, której życzyli sobie żydowscy przywódcy, to rozchodzące się pogłoski o wzbudzonym z martwych Mesjaszu – więc wobec takiej sytuacji od razu pokazaliby ciało, żeby położyć im kres. Nie uczynili tego. Gdyby natomiast Jezusowi udało się jakoś przeżyć ukrzyżowanie, jak duże jest prawdopodobieństwo, że taki chwiejący się na nogach, poraniony i przebity włócznią człowiek byłby w stanie przekonać swoich upartych, sceptycznych uczniów, że jest Panem życia i zwycięzcą śmierci? Wydaje mi się, że niezbyt duże.

Co więcej, my, chrześcijanie uważamy, że uczniowie nie zaplanowali oszustwa ani nie uknuli spisku. Gdyby tak było, co chcieliby przez to osiągnąć? I czemu nie wycofali się ze swoich stwierdzeń, kiedy stało się jasne, że nie uzyskają tego, na co liczyli, nim Rzymianie skrócą ich o głowę czy przebiją gwoździami ich nadgarstki?

Nie, to nie była halucynacja, pomyłka czy zmowa. Zdarzyło się coś innego – coś, co miało moc przemienić tych tchórzliwych sceptyków w męczenników Jezusa, naocznych świadków gotowych zaryzykować wszystkim ze względu na Niego i przetrzymać wszystko, łącznie z męczeńską śmiercią, aby nieść światu wieść: „Jezus został ukrzyżowany, ale teraz żyje!”

Moc sprawowania rządów, egzekwowania sądu i udzielania zbawienia

Po tej pierwszej niedzieli Jezus przez kolejnych czterdzieści dni nauczał swoich naśladowców i nakazał im oznajmiać światu Jego królewskie panowanie. Po tym czasie wstąpił do nieba. Może to brzmieć jak kolejna porcja mitologicznego, religijnego języka, który w istocie nic nie znaczy, lecz autorzy Biblii widzieli to całkiem inaczej. W istocie opisują wstąpienie Jezusa do nieba w najbardziej dosłowny sposób, w jaki można sobie to wyobrazić:

I gdy to powiedział, a oni patrzyli, został uniesiony w górę i obłok wziął go sprzed ich oczu. I gdy tak patrzyli uważnie, jak On się oddalał ku niebu, oto dwaj mężowie w białych szatach stanęli przy nich i rzekli: Mężowie galilejscy, czemu stoicie, patrząc w niebo? Ten Jezus, który od was został wzięty w górę do nieba, tak przyjdzie, jak go widzieliście idącego do nieba.

Kiedy było po wszystkim, uczniowie wyciągali szyje ku niebu, wpatrując się w chmury i zastanawiając, dokąd poszedł Jezus. Nie było to duchowe wstąpienie do nieba, lecz fizyczne.

Może nawet istotniejsze niż sam fakt wstąpienia Jezusa do nieba jest jego znaczenie. Nie był to sposób na wygodne zniknięcie Jezusa ze sceny. Był to Boży akt wprowadzenia Go na tron, czyli obdarzenia ostatecznym i pełnym autorytetem, aby mógł rządzić, sądzić oraz – co jeszcze cudowniejsze – zbawiać! Jeśli widzisz w sobie grzesznika zasługującego na Boży gniew za bunt przeciwko Niemu, fakt zasiadania przez Jezusa na tronie wszechświata jest zaskakująco dobrą wieścią. Oznacza, że wielki Król, który osądzi cię i wyda w twojej sprawie ostateczny wyrok, jest również tym, który cię kocha i zaprasza do przyjęcia z Jego dłoni zbawienia, miłosierdzia i łaski.

Takie właśnie jest znaczenie słów Biblii: Każdy bowiem, kto wzywa imienia Pańskiego, zbawiony będzie. Oznacza to, że Jezus, wzbudzony z martwych i panujący Król, ten, którego Bóg obdarzył wszelkim autorytetem na niebie i na ziemi, ma prawo i moc zbawić ludzi z ich grzechu.

Co dalej?

Pozwól, że zadam ci pytanie. Jeśli to wszystko prawda, co dalej? Jeśli Jezus faktycznie powstał z martwych, jeśli naprawdę jest tym, za kogo się podawał, co teraz z tym zrobisz?

Chciałbym przekazać ci, co w tej kwestii mówi Jezus. Nie jest to trudne ani skomplikowane. Wiemy, co człowiek ma robić, bo Jezus powiedział to bardzo jasno. Kiedy nauczał ludzi, okazywał im miłość, konfrontował ich z grzechem i oznajmiał, kim jest oraz że może ich zbawić, mówił, że mają w Niego uwierzyć – innymi słowy, aby mieli wiarę w Niego. Upamiętajcie się i wierzcie ewangelii – powiedział. Jeden z ewangelistów napisał natomiast: Albowiem tak Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał, aby każdy, kto weń wierzy, nie zginął, ale miał żywot wieczny.

Ze smutkiem trzeba przyznać, że słowa wierzyć i wiara niewiele dziś znaczą. Dla wielu są to terminy sentymentalne, przywodzące na myśl Świętego Mikołaja, króliczka wielkanocnego, wróżki i magiczne smoki. Niemniej wieki temu były to poważne, mocne słowa. Wskazywały na siłę, niezawodność, wierność i ufność, którą obdarza się kogoś, kto dowiódł, że jest jej godny. O tym właśnie mówił Jezus, kiedy wzywał ludzi do wiary w Niego. Nie chodziło Mu o to, że masz dojść do wniosku, iż On istnieje – raczej o to, że powinieneś na Nim polegać. Powinieneś spojrzeć na Jego stwierdzenia, słowa i czyny, a później zdecydować, czy warto Mu ufać i powierzyć swoje życie.

Co to jednak oznacza? W czym właściwie ufamy Jezusowi? Jak już widzieliśmy, cała historia biblijna uczy nas, że zbuntowaliśmy się przeciw Bogu. Zgrzeszyliśmy przeciwko Niemu, złamaliśmy Jego prawo i odrzuciliśmy Jego władanie nad naszym życiem na milion różnych sposobów. Z powodu tego grzechu słusznie zasługujemy na karę, którą zawsze sprowadzał grzech – śmierć. Zasługujemy, żeby umrzeć fizycznie, a co gorsza, zasługujemy na spotkanie z nieskończonym gniewem Boga. Śmierć – oto nasza należność za grzech.

Dlatego też bardziej niż czegokolwiek innego potrzebujemy, żeby Bóg ogłosił nas sprawiedliwymi, a nie winnymi. Potrzebujemy, by wydał werdykt na naszą korzyść, a nie przeciwko nam. I tu właśnie wkracza wiara w Jezusa. Oto Dobra Nowina, ewangelia Jezusa Chrystusa: Jezus przyszedł właśnie po to, żeby zająć miejsce grzeszników, takich jak ty i ja. Uczynił to, co my powinniśmy zrobić od samego początku, i wziął na siebie przekleństwo śmierci, które nad nami ciąży. Toteż zawierzenie Jezusowi jest niezwykle doniosłym aktem. Kiedy wierzymy w Jezusa, ufamy Mu i polegamy na Nim, jak mówi Biblia, jesteśmy połączeni z Nim jako naszym Królem, przedstawicielem i zastępcą. Stąd też zapis o naszej niesprawiedliwości, nieposłuszeństwie i buncie przeciw Bogu zostaje przypisany Jezusowi, który umiera z jego powodu, w naszym imieniu i w nasze miejsce. Jednocześnie doskonałe życie Jezusa w posłuszeństwie i społeczności z Bogiem zostaje przypisane nam i na tej podstawie Bóg ogłasza nas sprawiedliwymi.

Rozumiesz? Kiedy łączysz się z Jezusem przez poleganie na Nim w kwestii zbawienia, dokonuje się niesamowita wymiana: Jezus przyjmuje twój grzech i umiera za niego, ty natomiast otrzymujesz sprawiedliwość Jezusa i żyjesz dzięki Niemu! Na tym jednak nie koniec: połączenie z Jezusem oznacza, że wszystko, co prawnie należy do Jezusa z tytułu Jego doskonałego posłuszeństwa Ojcu, staje się także twoje! Nie należy się nam żadne z błogosławieństw zbawienia – nie zasługujemy na nie. Jednak wszystkie one słusznie należą do Jezusa, a my przyjmujemy je, ponieważ jesteśmy połączeni z Nim objęciami rozpaczliwej, ufnej wiary. Tak więc Jezus jest ogłoszony sprawiedliwym i dlatego także ciebie ogłasza się sprawiedliwym.
On jest uwielbiony i dlatego także ty jesteś uwielbiony. On jest wzbudzony z martwych, a zatem i ty – z powodu połączenia z Nim – jesteś teraz wzbudzony do duchowego życia z obietnicą fizycznego zmartwychwstania później. Dlatego też Biblia nazywa Jezusa pierwiastkiem tych, którzy zasnęli. On żyje na mocy prawa, my żyjemy dzięki połączeniu z Nim.

Oczywiście nie oznacza to, że Jezus jest przedstawicielem i zastępcą każdego człowieka na świecie. Jest On przedstawicielem tych, którzy uznają Go za tego, za kogo się podaje, którzy uznają, że może On zrobić to, co zapowiedział, i dlatego składają swoją wiarę i ufność w Nim – polegają tylko na Nim. Każdy z nas, ludzi, znalazł się w stanie otwartego buntu przeciwko Bogu, który nas uczynił. Z tego powodu Bóg nie był w żaden sposób zobowiązany, by zrobić cokolwiek, aby nas ratować. Tak naprawdę mógł nas wszystkich po prostu zniszczyć i posłać do piekła, a aniołowie nieba uwielbiliby Go na całą wieczność za Jego nieskazitelną sprawiedliwość. „Taki jest los buntujących się przeciw Najwyższemu Bogu!” – stwierdziliby. Jednak Bóg, po prostu dlatego, że nas ukochał, posłał swojego Syna, żeby zaoferować miłosierdzie wszystkim nam, buntownikom, którzy przyjdą i zegną kolana przed Nim, uznają Go i przyjmą jako swojego prawowitego Króla. Kiedy to uczynimy, On z niezwykłą miłością zgadza się być naszym zastępcą, zaliczając swoje sprawiedliwe życie na nasze konto i biorąc na siebie karę śmierci, która ciąży na nas.

Nie utrzymuję również, że wiara w Jezusa przejdzie bez echa w twoim życiu. Wręcz przeciwnie. Kiedy składasz wiarę w Jezusie, uznajesz Go za swojego zastępcę i przedstawiciela. Inaczej mówiąc, rozpoznajesz w Nim swojego Króla, a to oznacza, że zacznie On władać twoim życiem, wzywając cię do odwrócenia się od grzechu i zaniechania buntu przeciw Bogu. To odwrócenie się od grzechu Biblia nazywa upamiętaniem. Oznacza ono wypowiedzenie wojny grzechowi i podjęcie wysiłku, aby wzrastać w sprawiedliwości, coraz bardziej przypominając Jezusa. Wierzący nie robi tego jednak sam. Biblia uczy nas, że kiedy łączysz się z Jezusem przez wiarę, Duch Święty – trzecia osoba Trójcy Świętej – przychodzi, by żyć w tobie, i to On daje ci moc i pragnienie, żeby walczyć z grzechem i zdążać wytrwale w stronę sprawiedliwości.

Tak to właśnie wygląda! Tym właśnie jest wiara w Jezusa. Oznacza, że polegasz na Nim jako tym, który cię zbawi, kiedy nie ma żadnej możliwości zyskania zbawienia o własnych siłach. Oznacza, że zdajesz sobie sprawę, iż nie ostaniesz się wobec werdyktu sprawiedliwego Boga, a tym bardziej nie uzyskasz werdyktu „sprawiedliwy” w oparciu o zapis swojego życia. Oznacza jednak także, że wierzysz, iż Jezus już zapłacił karę śmierci należną grzesznikom takim jak ty i już nabył usprawiedliwiający wyrok, którego potrzebujesz, a twoją jedyną nadzieją jest w stu procentach polegać na Nim jako swoim zastępcy, który cię reprezentuje.

Do takiej ufności Król Jezus – wzbudzony z martwych i panujący z nieba – zaprasza każdego człowieka. Jest to zaproszenie aktualne, bez żadnych ograniczeń, haczyków czy dodatków spisanych drobnym drukiem. Dłoń Króla nie zawsze będzie wyciągnięta w geście zaproszenia, ale jeszcze jest. Jedyne pytanie brzmi, czy się jej uchwycisz, upadniesz przed Nim na kolana, uznając, kim jest, i zaufasz, że wziął na siebie należny tobie Boży sąd – czy też postanowisz, że staniesz przed tym sądem sam.

Wybór należy do ciebie. Przynajmniej przez pewien czas.

Udostępnij!
    Dołącz!
    Wpisz swój e-mail, aby co dwa tygodnie otrzymywać najnowsze materiały EWC.