Przeczytaj poprzednie artykuły Grega Gilberta:
Jak myślisz, kim jest Jezus?
Jezus: nadzwyczajny człowiek
Jezus: Król Izraela i król królów
Jezus: wielki „Ja Jestem”
Jezus: zmartwychwstały Pan
Na wczesnym etapie historii chrześcijaństwa pewna grupa ludzi zaprzeczała, że Jezus był prawdziwie człowiekiem. Według nich dowody na Jego boskość są tak silne, że nie mógł być też człowiekiem. Być może był Bogiem powleczonym skórą lub kimś pomiędzy Bogiem a człowiekiem, ale w żadnym razie nie mógł naprawdę być jednym z nas. Nurt ten jest znany jako doketyzm; określenie to pochodzi od greckiego słowa doke, które oznacza „zdawać się”, i odwołuje się do poglądu, że Jezus nie był faktycznie człowiekiem, a jedynie zdawał się nim być.
Inni chrześcijanie szybko zorientowali się, że doketyzm jest w błędzie. Czytali Biblię i zrozumieli, że nie jest prawdą, jakoby Jezus sprawiał wrażenie człowieka, a faktycznie był iluzją czy duchem, lub jakoby Bóg jedynie przyjął wygląd ludzki, ale nie rzeczywistość człowieczeństwa. Nie. Jeśli wierzyć Biblii, Jezus był pod każdym względem człowiekiem. Ci chrześcijanie w żaden sposób nie negowali Jego boskości. Byli przekonani, że Jezus jest Synem Bożym, Stwórcą świata, wielkim „Ja jestem”. Ale byli również pewni, że w cudowny sposób wielki „Ja jestem” stał się jednym z nas.
Nie tylko gość
Historie życia Jezusa są pełne dowodów, że był On człowiekiem, jak my. Biblia mówi, że odczuwał głód, pragnienie, zmęczenie, a nawet potrzebę snu (pamiętasz drzemkę w łodzi?). Nie był podobny do „bogów” greckich czy rzymskich, mieszkańców Olimpu, którzy niekiedy przyjmowali ludzką postać, ale nigdy faktycznie nie byli ludźmi, nie znali wyzwań i słabości związanych z ludzką kondycją. Jezus był prawdziwym człowiekiem i musiał stawić czoła tym samym rzeczom co ty i ja.
Oznacza to, że kiedy nie zjadł odpowiedniego posiłku, robił się głodny. Kiedy się nie wyspał, był zmęczony. Kiedy żołnierze wbili ciernie w skórę Jego głowy i przebili nadgarstki gwoździami, bolało. Kiedy umarł Jego przyjaciel, pogrążył się w smutku i zapłakał, chociaż za kilka minut zamierzał przywrócić go do życia! A nawet tracił siły. Biblia mówi, że kiedy Rzymianie ubiczowali Jezusa, musieli nakazać mężczyźnie, który przyglądał się wydarzeniom, aby zaniósł krzyż Jezusa na miejsce egzekucji. Aż wreszcie najbardziej wymowny dowód ze wszystkich: Jezus umarł. Nie było tak, że wydawał się umarły, na wpół umarł, dotknęło go coś w rodzaju śmierci czy w pewnym sensie umarł. Co prawda opowieść nie kończy się na śmierci Jezusa, ale nie można pominąć faktu, że umarł.
Zrozumienie, że Jezus był prawdziwym człowiekiem, jest niezwykle istotne. Fakt ten oznacza bowiem, że nie był na naszym świecie tylko gościem. Choć sama w sobie wizyta kogoś tak wielkiego byłaby bardzo interesująca, wydarzyło się coś innego. To, co stało się naprawdę, jest nieskończenie cudowniejsze. Bóg Stwórca, potężny „Ja jestem” stał się człowiekiem.
Chrześcijanie nazywają to niesamowite zdarzenie wcieleniem – w Jezusie Bóg przyjął ludzkie ciało. Musimy być jednak ostrożni, gdyż określenie to może być nieco mylące. Opacznie rozumiane może sugerować, że człowieczeństwo Jezusa było tylko kwestią zewnętrznej powłoki – że Bóg przywdział ludzką postać, tak jak my zakładamy płaszcz, i na tym polegało Jego człowieczeństwo. Takie ujęcie zbliżyłoby nas jednak do błędu doketyzmu, koncepcji głoszącej, że Jezus tylko wydawał się człowiekiem. Bez względu na to, co o tym myślisz, z pewnością możemy się zgodzić, że istotą człowieczeństwa nie jest zewnętrzna powłoka; sięga ono daleko głębiej. Biblia zaś stwierdza, że Jezus był człowiekiem do głębi swojego jestestwa, pod każdym względem. Dlatego chrześcijanie przez wieki zgodnie opisywali Jezusa jako „w pełni Boga i w pełni człowieka”. Nie jest po części Bogiem, a po części człowiekiem, nie jest mieszaniną Boga i człowieka, nie jest kimś między Bogiem a człowiekiem.
Jest Bogiem.
Jest także człowiekiem.
Istotna uwaga: nie był to tylko stan tymczasowy. Jezus jest teraz człowiekiem i nigdy nie przestanie nim być – stał się człowiekiem na zawsze. Kilka lat temu jadłem śniadanie z przyjacielem i ta prawda uderzyła mnie w trakcie ożywionej rozmowy o innych formach życia, czyli obcych (proszę o chwilę cierpliwości). Przez dłuższą chwilę dyskutowaliśmy, czy mogą istnieć we wszechświecie inteligentne istoty pozaziemskie, czy Biblia cokolwiek na ten temat mówi, co znaczyłoby ich istnienie – i wtedy padło następujące pytanie: jeśli obcy istnieją i jeśli są grzesznikami, jak my, czy Bóg mógłby ich zbawić i jak by to zrobił?
Natychmiast udzieliłem odpowiedzi: „Oczywiście, że mógłby! Jezus wcieliłby się w Marsjanina, umarłby również za grzechy Marsjan i sprawa byłaby załatwiona. Potem mógłby pomyśleć o Klingonach”. Ta odpowiedź wydawała mi się wówczas sensowna. Ciekawe, czy dostrzegasz już, co z nią jest nie tak. Mój przyjaciel pokręcił głową i powiedział: „Nie, Greg. Jezus jest człowiekiem. Zawsze i na zawsze. Nigdy nie stanie się nikim innym”. Przyznam, że wcześniej nie pomyślałem o tym w taki sposób.
Jednym słowem – kochał
Była to z pewnością oryginalna i nieco dziwna rozmowa, ale płynący z niej wniosek mnie zadziwił: Jezus jest człowiekiem i zawsze nim będzie. Obecnie, zasiadając na tronie wszechświata, jest istotą ludzką. Kiedy osądzi cały świat, także będzie człowiekiem. Przez całą wieczność Bóg jest człowiekiem i zawsze już tak pozostanie. On nie przyjął po prostu ludzkiej powłoki jak płaszcza tylko po to, żeby ją ściągnąć po powrocie do domu w niebie. Stał się człowiekiem – istotą obdarzoną sercem, duszą, umysłem i siłą!
Wyobraź sobie przez chwilę, jak bardzo Syn Boży musiał ukochać ludzi, żeby zdecydować, że na zawsze stanie się człowiekiem. Istniał odwiecznie jako druga osoba Trójcy w pięknej, doskonałej i harmonijnej więzi z Bogiem Ojcem i Duchem Świętym, a jednak postanowił stać się człowiekiem i wiedział, że na zawsze nim pozostanie. Tylko jedno doprowadziło Syna Bożego do takiego kroku: głęboko nas ukochał i widać to w każdym szczególe Jego życia.
Autorzy Biblii opisują wiele sytuacji, w których Jezus był poruszony współczuciem dla otaczających Go ludzi. Ewangelista Mateusz wspomina, że w pewnym miejscu Jezus pozostał przez długi czas, uzdrawiając ludzi, bo był pełen współczucia dla nich. Nauczał ludzi, jak mówi Marek, bo ogarnęło Go współczucie dla nich. Kiedy spojrzał na tłum czterech tysięcy osób, które od dawna nie jadły porządnego posiłku, powiedział swoim uczniom: Żal mi tego ludu; albowiem już trzy dni są ze mną i nie mają co jeść, a Ja nie chcę ich odprawić głodnych, aby czasem w drodze nie zasłabli. Kiedy zszedł na brzeg i przywitał Go tłum chętnych, żeby ich uczył, ujrzał mnóstwo ludu i ulitował się nad nimi, że byli jak owce nie mające pasterza, i począł ich uczyć wielu rzeczy.
Pewnego razu przyszedł na pogrzeb młodego człowieka – jedynego syna wdowy, która nie miała się już z czego utrzymać. Oto co się stało: A gdy ją Pan zobaczył, użalił się nad nią i rzekł do niej: Nie płacz. I podszedłszy, dotknął się noszy, a ci, którzy je nieśli, stanęli. I rzekł: Młodzieńcze, tobie mówię: Wstań. I podniósł się zmarły, i zaczął mówić. I oddał go jego matce.
Kiedy przybył do domu swojego przyjaciela Łazarza i ujrzał płaczącą siostrę zmarłego, rozrzewnił się w duchu i wzruszył się. Zapytał: Gdzie go położyliście? – więc zaprowadzili Go do grobu. Biblia mówi, że właśnie tam, przed grobem przyjaciela, Jezus zapłakał. Dla wszystkich było jasne, że dał w ten sposób wyraz uczuciu żalu i miłości. Zgromadzeni Żydzi potrząsali głowami i mówili: Patrz, jak go miłował.
Czy widzisz, jaką osobą był Jezus? Nie był twardym, wyrachowanym człowiekiem, który często rościł sobie pretensje do boskości i tronu. Wręcz przeciwnie, Jego serce wypełniała głęboka miłość do ludzi wokół. Lubił spędzać czas z wyrzutkami społeczeństwa, jedząc z nimi, a nawet chodząc na ich przyjęcia, powiedział bowiem: Nie potrzebują zdrowi lekarza, lecz ci, co się źle mają. Nie przyszedłem wzywać do upamiętania sprawiedliwych, lecz grzesznych. Brał na ręce małe dzieci, przytulał je i błogosławił, a nawet zganił uczniów, którzy próbowali trzymać dzieci z daleka od zmęczonego Mistrza. Obejmował swoich uczniów, mówił kawały, wymawiał czule imiona, zachęcał, przebaczał, umacniał, uspokajał i odnawiał. Jednym słowem – kochał.
Dostrzegasz to? Nawet kiedy dokonywał nadzwyczajnych rzeczy – takich, które mógł uczynić tylko Bóg – robił je z głęboką ludzką wrażliwością, współczuciem i miłością. Jezus nie tylko był człowiekiem, ale też pokazał nam w pełni, jaka miała być ludzkość w Bożym zamyśle.
Dlaczego Bóg Syn stał się człowiekiem? Bo tego potrzebowaliśmy
Mimo wszystko musimy zdać sobie sprawę, że Jezus nie przyszedł tylko po to, by ukazać nam oblicze prawdziwego, zamierzonego przez Boga człowieczeństwa. Nie, Jezus stał się człowiekiem, ponieważ tego potrzebowaliśmy. Potrzebowaliśmy kogoś, kto mógłby reprezentować nas przed Bogiem i stać się naszym zastępcą. Po to ostatecznie przyszedł Jezus – aby być kochającym, walecznym Królem, który ocali swój ukochany lud.
Zatem jednym z aspektów człowieczeństwa Jezusa było utożsamienie się z nami. Stał się taki jak my, żeby móc nas reprezentować. Dlatego u progu swojej publicznej służby nalegał, aby Jan Chrzciciel Go ochrzcił. Na początku Jan miał obiekcje, bo wiedział, że udzielany przez niego chrzest jest oznaką upamiętania – dotyczy grzeszników, którzy postanowili odwrócić się od swoich grzechów – i wiedział również, że Jezus jako bezgrzeszny Boży Syn go nie potrzebuje. Jezus nie zganił Jana za jego opór; równie dobrze jak on zdawał sobie sprawę, że nie ma z czego się nawracać. Był jednak inny powód, dla którego chciał przyjąć chrzest, więc powiedział Janowi: Ustąp teraz, albowiem godzi się nam wypełnić wszelką sprawiedliwość. Innymi słowy, Jezus mówił: „Masz całkowitą rację, Janie. Nie potrzebuję chrztu na upamiętanie, ale mam w tym inny cel, więc w ten sposób powinniśmy teraz postąpić”. Jezus został ochrzczony nie dlatego, że musiał upamiętać się z jakiegoś grzechu, ale żeby ukazać swoje całkowite utożsamienie się z grzesznymi ludźmi. Przyszedł do nas tam, gdzie byliśmy. Zajął miejsce wśród nas i związał się na dobre i na złe z grzesznymi ludźmi.
Pamiętasz, co stało się później, prawda? Z nieba rozległ się głos stwierdzający, że Jezus jest wiecznym Synem Bożym, i określający Go mianem królewskiego Syna Bożego, Króla Izraela. Oczywiście słowa pochodzące z nieba mają jeszcze głębszy wymiar, ale teraz wystarczy zauważyć, że taki właśnie był powód, dla którego Jezus uznał za słuszne ochrzcić się z gromadą grzeszników: przyjmował na siebie rolę ich zastępcy, Króla, a nawet orędownika.
Początek bitwy
W Ewangelii Marka czytamy: I zaraz powiódł go Duch na pustynię. I był na pustyni czterdzieści dni, kuszony przez szatana. Taki był kolejny krok, wynikający z poprzednich. Przyjąwszy tytuł króla i nieodwołalnie utożsamiwszy się z grzesznikami, Król Jezus podjął o nich walkę. W tym toczącym się od wieków konflikcie stanął po stronie przegranych, aby dla nich zwyciężyć. Udał się więc na pustkowie, by stawić czoła śmiertelnemu wrogowi swojego ludu. I tak się zaczyna bitwa, która będzie trwała do końca historii – pomiędzy szatanem, wielkim oskarżycielem, a Jezusem, wielkim Królem.
Nawet z pozoru nieistotne szczegóły tego wydarzenia pokazują nam, że Król Jezus toczył tę samą bitwę, którą Jego lud, Izrael, już przegrał. Pomyśl o tym, że kuszenie miało miejsce na pustyni, a całe pokolenie Izraela wędrowało właśnie przez pustynię, ponosząc druzgocące klęski. Czterdzieści dni postu? Przez czterdzieści lat Izrael przemierzał pustynię, więc Jezus wytrzymał bez pokarmu również czterdzieści dni, licząc symbolicznie dzień za rok. Jezus, przyjąwszy koronę, wyraźnie stanął do walki w imieniu swojego ludu.
Mateusz pisze o kuszeniu Jezusa przez szatana najszerzej spośród ewangelistów. Była to jedna z najbardziej dramatycznych sytuacji w życiu Jezusa. Szatan trzykrotnie próbował Go podejść – intensywność tej sceny sięga stratosfery. Nawet szczegóły topograficzne zdają się na to wskazywać. Pierwsze kuszenie odbywa się na pustyni, drugie na szczycie świątyni, zaś ostatnie na szczycie bardzo wysokiej góry. To tak, jakby geograficzny poziom starcia wzrastał wraz z jego natężeniem.
Pierwsza pokusa nie wydaje się jakąś poważną próbą. Szatan powiedział: Jeżeli jesteś Synem Bożym, powiedz, aby te kamienie stały się chlebem. Pamiętajmy, że Jezus pościł przez czterdzieści dni, prawdopodobnie przyjmując tylko tyle pożywienia, ile było konieczne do przeżycia, więc był bardzo głodny. Poza tym Jezus wkrótce miał czynić cuda, które dalece przewyższały niezwykłością przemianę kamieni w chleb, więc nie byłoby to dla Niego szczególnie trudne. Skoro tak, co mogło być w tym złego? Wskazówkę stanowi odpowiedź Jezusa udzielona szatanowi: Napisano: Nie samym chlebem żyje człowiek, ale każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych. Rzecz nie w tym, czy Jezus uczynił to, co podsunął Mu szatan. Chodziło o to, czy Jezus, podobnie jak wcześniej Izrael, zażąda dla siebie wygody i ulgi od razu czy też pójdzie ścieżką pokory i cierpienia, którą przeznaczył Mu Ojciec. Gdy ludzie wciąż na nowo grzeszyli, żądając natychmiastowego nasycenia, Król Jezus zaufał, że Bóg Go podtrzyma i o Niego zadba.
Gdy Jezus odparł pierwszą pokusę, szatan zabrał Go do Jerozolimy i umieścił w najwyższym miejscu świątyni. Już sama wysokość przyprawiała o zawrót głowy. Jeżeli jesteś Synem Bożym – powiedział – rzuć się w dół, napisano bowiem: Aniołom swoim przykaże o tobie, abyś nie zranił o kamień nogi swojej. Słowa szatana ponownie wydawały się brzmieć sensownie, a tym razem zacytował on nawet Jezusowi Pismo Święte! Jednak podobnie jak wcześniej, chodziło o nakłonienie Jezusa, aby poszedł swoją własną drogą zamiast Bożą – żeby domagał się od Boga, jak wielokrotnie wcześniej Izrael, konkretnego dowodu Jego opieki. Rozumiesz? Szatan kusił Jezusa, żeby wywyższył się ponad Ojca przez próbę wymuszenia pomocy Ojca zamiast polegania na Jego słowie. Jezus odmówił, odpowiedział przeciwnikowi: Napisane jest również: Nie będziesz kusił Pana, Boga swego. Inaczej mówiąc: „Nie będziesz w Niego wątpił, domagając się dowodu Jego opieki. Zaufaj Mu, polegaj na Jego słowie, a On zadba o ciebie w odpowiednim czasie na swój sposób”.
Trzecia pokusa była najbardziej bezczelna. Zabrawszy Jezusa na szczyt bardzo wysokiej góry, szatan pokazał Mu wszystkie królestwa świata z ich chwałą. Następnie złożył Jezusowi taką propozycję: To wszystko dam ci, jeśli upadniesz i złożysz mi pokłon. Cóż za zuchwała i zdradliwa oferta! Stworzenie wzywa Stwórcę do pokłonienia się i oddania mu czci, a w zamian proponuje Synowi wszystko to, co Ojciec wcześniej już Mu obiecał, ale z dala od ścieżki, na której Ojciec go umieścił. Izrael wielokrotnie przechodził dawniej tę samą próbę – pokusę, aby sprzymierzyć się z potężnymi sąsiadami, manewrować i działać po swojemu, okazując nieposłuszeństwo; wszystko po to, by zyskać bezpieczeństwo oraz chwałę dla samych siebie z rąk innych ludzi, ale nie od Boga. Raz za razem Izrael ulegał tej pokusie; Król Jezus ją przezwyciężył. Zakończył walkę, mówiąc kusicielowi: Idź precz, szatanie! Albowiem napisano: Panu Bogu swemu pokłon oddawać i tylko jemu służyć będziesz.
Czy widzisz, co czynił Jezus podczas konfrontacji z szatanem na pustyni? Podjął walkę o sprawiedliwość i posłuszeństwo, którą Jego lud, Izrael, przegrał z kretesem wiele lat wcześniej. Trzy pokusy, które przedstawił Mu szatan – aby porzucić zaufanie Bogu, wymusić Jego pomoc i nie oddać Mu czci – doprowadziły wcześniej naród Izraela do wielkiego upadku. Okazały się sprawdzoną i skuteczną bronią przeciwnika, więc użył ich wobec Króla Izraela. Jednak tym razem szatan poniósł klęskę. Król Jezus nie oddał mu pola. Obrońca Izraela stoczył bitwę za swój lud i zwyciężył!Łukasz odnotowuje: A gdy dokończył diabeł kuszenia, odstąpił od niego do pewnego czasu. Wojna nie została zakończona, ale do toczącej się od wieków batalii o duszę ludzkości przystąpił ktoś, kto miał odwrócić jej losy.