Jezus: Baranek Boży

Jan Chrzciciel wiedział, dlaczego Jezus przyszedł na ten świat i co będzie musiał uczynić, żeby zbawić swój lud.

Widząc Jezusa, który podchodził ku rzece Jordan, aby przyjąć chrzest, Jan wskazał na Niego i wykrzyknął coś, co zarówno podekscytowało, jak i wprawiło w zakłopotanie tłum: Oto Baranek Boży, który gładzi grzech świata. Koncepcja baranka ofiarowanego Bogu w celu zgładzenia grzechu była Żydom niezwykle bliska. Dlaczego jednak Jan odnosił ją do osoby? Brzmiało to niepokojąco. Przecież wszyscy wiedzieli, co działo się z barankiem, którego składano Bogu w ofierze za grzech.

Podrzynano mu gardło, a zwierzę wykrwawiało się na śmierć.

Ktoś musiał umrzeć

Czasem mówi się, że źródeł systemu ofiarniczego Izraela należy szukać w ucieczce z niewoli egipskiej, jednak jego najgłębsze korzenie sięgają aż do ogrodu Eden, a mianowicie do wyroku śmierci, który Bóg ogłosił wobec Adama i Ewy, kiedy ci postanowili się przeciw Niemu zbuntować. Jeśli mamy zrozumieć żydowskie ofiary, a ostatecznie znaczenie samego Jezusa, musimy pojąć, że kiedy Bóg powiedział Adamowi i Ewie, iż jeśli zgrzeszą – umrą, nie podjął arbitralnej decyzji. Nie było to stwierdzenie w rodzaju:

„W dniu, w którym zjecie z tego drzewa, na pewno zamienicie się w ropuchy”.

Bóg ogłosił, że konsekwencją grzechu będzie śmierć, ponieważ było to doskonale odpowiednie i sprawiedliwe. Jak ujął to później w Nowym Testamencie apostoł Paweł, zapłatą [tj. słuszną i właściwą należnością] za grzech jest śmierć. Nietrudno zrozumieć dlaczego. Po pierwsze, kiedy Adam i Ewa zgrzeszyli, nie złamali jakiejś nieistotnej zasady, którą ustanowił Bóg. Jak już wcześniej widzieliśmy, próbowali zrzucić z siebie autorytet Boga. W istocie zadeklarowali swoją niezależność od Niego. Problem polegał na tym, że Bóg, któremu wypowiadali posłuszeństwo, był źródłem ich życia i tym, który je podtrzymuje. To On tchnął życie w ich płuca i dzięki Niemu istnieli, więc kiedy ich relacja z Nim została zerwana – kiedy zostali od Niego oddzieleni i odcięci – ich połączenie z jedynym źródłem życia również zostało zerwane.

Co więcej, dobry i słuszny jest również Boży gniew wobec buntowników. Biblia uczy, że Bóg jest w swoim charakterze doskonale dobry, prawy i sprawiedliwy. Kiedy weźmiemy to pod uwagę, nie powinno nas zaskakiwać, że nienawidzi grzechu, który z natury stanowi zbratanie się ze złem i odrzucenie tego, co dobre, prawe i sprawiedliwe. Oczywiście Boży gniew nie przypomina naszego, nie jest oznaką wybuchowości i nie wymyka się spod kontroli. Wręcz przeciwnie – jest zdecydowanym, stałym sprzeciwem wobec grzechu i niezmiennym zamiarem zniszczenia go. Dlatego Bóg powiedział Adamowi i Ewie, że umrą, jeśli zgrzeszą, i dlatego każdy człowiek żyje teraz pod wyrokiem śmierci: przez grzech – przez zamianę dobroci Boga na samolubne zło – zasłużyliśmy na Boży gniew i odcięliśmy się od źródła wszelkiego życia.

Tak głęboko sięgają korzenie systemu ofiarniczego Izraela. Bóg uczył swój lud, że grzech ze swojej natury zasługuje na śmierć i domaga się śmierci jako słusznej odpłaty. Ofiary wskazywały jednak również na inną zasadę, która dawała nadzieję w samym środku skrajnej beznadziei: kara śmierci nie musiała zostać zapłacona przez grzesznika!

Ktoś musiał ją zapłacić – zapłatą za grzech pozostaje śmierć – lecz Bóg w swojej miłości i miłosierdziu pozwolił, aby wyrok śmierci został wykonany na zastępcy, który zajmował miejsce grzesznika. Kiedy się nad tym zastanowić, można dostrzec, jak to rozwiązanie cudownie wyraża zarówno nieugiętą Bożą sprawiedliwość, jak i Jego miłosierdzie. Kara należna za grzech miała zostać zapłacona, wymaganie sprawiedliwości – zaspokojone, ale sam grzesznik niekoniecznie musiał umrzeć.

Chyba najbardziej przejmującym przykładem tej zasady było święto Paschy, które upamiętniało ocalenie przez Boga Jego ludu z niewoli w Egipcie. Pascha wspominała jedną szczególną noc, kiedy Bóg w dramatycznych okolicznościach wykonał wyrok śmierci na mieszkańcach Egiptu. W ciągu kilku tygodni poprzedzających tę pamiętną noc Bóg ostrzegał faraona, że jego odmowa wypuszczenia Izraelitów zasługuje na śmierć dla niego i jego ludu. Dziewięciokrotnie Bóg ukazał swoją moc i suwerenną władzę nad Egiptem – naród został dotknięty przez serię dziewięciu plag. Poprzez owe plagi Bóg rzucił wyzwanie bogom Egiptu i pokonał ich, udowadniając Egipcjanom, że tylko On jest Bogiem.

Dramat plag osiągnął punkt kulminacyjny podczas dziesiątej z nich. Bóg w następujący sposób opisał Mojżeszowi, co zamierza uczynić w Egipcie:

I rzekł Pan do Mojżesza: Jeszcze jedną plagę ześlę na faraona i na Egipt, potem wypuści was stąd […]. O północy przejdę przez Egipt. I pomrą wszyscy pierworodni w ziemi egipskiej, od pierworodnego syna faraona, który miał zasiąść na jego tronie, aż do pierworodnego syna niewolnicy, która jest przy żarnach, i wszelkie pierworodne bydła. I powstanie wielki krzyk w całej ziemi egipskiej, jakiego przedtem nie było i potem nie będzie. Lecz na nikogo z Izraelitów nawet pies nie warknie, ani na ludzi, ani na bydło, abyście poznali, że Pan robi różnicę między Egipcjanami a Izraelitami.

Na tym polegał straszliwy sąd, który Bóg miał wylać, jednak obiecał, że zachowa swój lud, jeśli będzie Mu posłuszny i wykona Jego polecenia.

To, co polecił swojemu ludowi, musiało być samo w sobie przerażające. Powiedział, że nocą, kiedy umrą pierworodni, każda rodzina ma wziąć baranka – nie ułomnego, ale bez żadnej skazy – i zabić go o zmierzchu. Następnie rodzina miała go spożyć. Co ważniejsze, Bóg nakazał im wziąć nieco krwi zwierzęcia i umieścić ją na odrzwiach i nadprożu domu. To było kluczowe, ponieważ Bóg powiedział, że kiedy będzie przechodził przez ziemię egipską, aby zabić pierworodnych, gdy ujrzy krew przy wejściu do domu, ominie ten dom, a jego mieszkańców nie dotknie zgubna plaga. Jeśli zrobią to wszystko – jeśli baranek zostanie zabity, a rodzina skryje się za jego krwią – zostaną ocaleni.

Zatrzymajmy się tu na chwilę i pomyślmy. Pewnie zastanawiasz się, czy Izraelici nie byli nieco zdziwieni, że Bóg miał przechodzić również przez ich domy i osiedla. Z poprzednimi dziewięcioma plagami było inaczej. Żaby, komary, muchy, szarańcza, grad i ciemność, krew i wrzody dotknęły całego Egiptu, z wyjątkiem miast zamieszkanych przez Izraelitów. Dotąd Bóg czynił zdecydowaną różnicę między nimi a Egipcjanami i nie musieli robić nic poza przyglądaniem się temu, co się dzieje. Tym razem jednak Bóg mówi, że nawiedzi ich domy plagą śmierci i umrą tak jak Egipcjanie, jeśli nie uwierzą Bogu i nie posłuchają Go.

Noc, podczas której Bóg przeszedł przez miasta Egiptu, zabijając każdego pierworodnego za grzech ludzi, musiała być przerażająca. Cały kraj napełnił się krzykami Egipcjan, gdy ich dzieci umierały. Można się zastanawiać, czy wtórowali im Izraelici, którzy nie uwierzyli Bogu i szydzili z Jego słów. Biblia milczy na ten temat.

Rozumiesz, czego Bóg uczył Izraelitów tamtej nocy? Po pierwsze, było to szokujące przypomnienie ich własnej winy. Bóg przypominał im, że zasługują na karę śmierci dokładnie tak samo jak Egipcjanie. Również byli winni grzechu.

Z tego wydarzenia wypływała jeszcze jedna lekcja. W umysłach i sercach Izraelitów została wypalona moc i znaczenie ofiary zastępczej. Zabicie baranka nie było czystym zajęciem, a raczej czymś krwawym i drastycznym. Ojciec przyklękał za zwierzęciem, brał nóż i podrzynał zwierzęciu gardło, toteż krew tryskała wszędzie dookoła. Baranek zaczynał się zataczać, dławić, aż w końcu padał martwy. Kiedy to się działo, każde oko odruchowo przenosiło wzrok z umierającego baranka na małego chłopca i cała rodzina zdawała sobie sprawę: ten baranek umiera, żeby nie musiał umrzeć mały Jozue. Baranek umiera w miejsce Jozuego.

Rozumiesz? Bóg uczył swój lud w rozdzierający, drastyczny sposób, że nie może po prostu odłożyć ich grzechu na bok. Musi zostać przelana krew. Ktoś musiał umrzeć, bo takiej kary wymaga grzech. Kiedy ojciec umieszczał krew na odrzwiach i nadprożu, trzymając na rękach małego Jozuego, i zamykał za sobą drzwi, wszyscy w rodzinie wiedzieli, że są winni i zasługują na śmierć. Bóg nie oszczędził ich z powodu ich własnej niewinności. Nie ocalił ich dlatego, że nieco mniej zasługiwali na śmierć niż Egipcjanie. Bynajmniej. Oszczędził ich, bo ktoś inny umarł w ich miejsce. Kiedy Bóg przechodził z wydobytym mieczem sądu w dłoni, zaufali krwi baranka.

Tym razem nie zwierzę

Z upływem czasu Bóg ustanowił cały system ofiar ze zwierząt, przez który Jego lud nauczył się, że zapłata za grzech – realny i zły – może zostać poniesiona przez zastępcę. Równocześnie Bóg zaczął wskazywać, że karę za grzech nie zawsze będą ponosiły zwierzęta.

Jeden z najbardziej znaczących przykładów tego może łatwo ujść naszej uwagi, gdyż jest bardzo subtelny. A jednak stanowi jedną z najgłębszych i najistotniejszych nauk Starego Testamentu. Po wyjściu z Egiptu Izraelici długo wędrowali przez pustynię i – wierzcie lub nie – narzekali, że Bóg nie daje im wystarczająco dużo jedzenia (lub nie jest ono wystarczająco dobre) oraz wody. Raz za razem Bóg zaspokajał ich potrzeby, a oni narzekali i szemrali przeciwko Niemu. W 2 Księdze Mojżeszowej w rozdziale 17 opisano wydarzenie, które na pierwszy rzut oka wygląda jak jeszcze jedna sytuacja, w której Izraelici narzekali, a Bóg zaopatrzył ich w wodę. Lecz w istocie wydarzyło się tam coś niepomiernie większego. Bóg miał nauczyć swój lud czegoś spektakularnego i całkowicie niespodziewanego.

Tamtego dnia doszli do miejsca zwanego Refidim i – tak jak wielokrotnie wcześniej – zaczęli narzekać, że Bóg wyprowadził ich na pustynię, by przyprawić ich o śmierć, tym razem z pragnienia. Jednak w Refidim narzekanie Izraela osiągnęło nowy poziom. Biblia jasno mówi, że teraz wystawiali Boga na próbę! Chcieli co prawda ukamienować Mojżesza, ale Mojżesz był rzecznikiem Boga. Problem ludzi dotyczył nie Mojżesza, a Boga. Wyprowadził ich na pustynię, aby ich zabić – teraz zarzucali Mu morderstwo!

Biblia opisuje instrukcje, których Bóg udzielił Mojżeszowi wobec zarzutów stawianych Bogu. Poleca zgromadzić lud i stanąć przed nim wraz ze starszymi Izraela. Ma to swoją wymowę, gdyż starsi pełnili rolę sędziów narodu; sprawowali sąd w sytuacjach, w których wnoszono zarzuty takie jak te. Ponadto Bóg powiedział Mojżeszowi, by wziął swoją laskę. To kolejny istotny detal, gdyż nie była to zwykła laska, lecz ta, którą Mojżesz dotknął wody Nilu, zamieniając ją w krew, ta, którą proch ziemi przeobraził w komary, ta, którą wyciągnął nad wodami Morza Czerwonego, aby zamknęły się nad armią Egiptu. Inaczej mówiąc, była to laska, której Mojżesz używał, kiedy chodziło o sąd.

Toteż cała scena nabiera zdecydowanie złowrogiego klimatu. Lud został zgromadzony, zebrali się też starsi, przyniesiono laskę sądu. To tak, jakby Bóg mówił w ten sposób do swojego buntowniczego, zrzędzącego ludu: „Chcecie rozprawy? W porządku, będziecie ją mieli!” Ktoś miał zostać potępiony. Miał zostać wymierzony sąd.

Wobec kogo? Nie wobec Boga, ale wobec Izraela za jego narzekanie, szemranie, niewierność Bogu, który raz za razem okazywał się wobec swego ludu wierny. Laska sądu miała być użyta przeciwko Izraelowi.

Tu jednak nastąpił niezwykły zwrot akcji, tak subtelny, że nawet wielu doświadczonych chrześcijan go nie dostrzega. Spójrzmy, jak Biblia opisuje, co zaszło:

I wołał Mojżesz do Pana, mówiąc: Co mam począć z tym ludem? Niewiele brakuje, a ukamienują mnie. I rzekł Pan do Mojżesza: Przejdź się przed ludem i weź z sobą kilku ze starszych Izraela. Weź także do ręki laskę swoją, którą uderzyłeś Nil, i idź! Oto Ja stanę przed tobą na skale, tam, na Horebie, a ty uderzysz w skałę i wytryśnie z niej woda, i lud będzie pił. Mojżesz uczynił tak na oczach starszych Izraela.

Czy dostrzegasz coś w samym środku tego fragmentu? Widzisz, gdzie zostaje powstrzymana laska sądu? Tak, na skale, ale kto na niej jest? Bóg. Stanę przed tobą na skale – mówi Bóg – a ty uderzysz w skałę. Inaczej mówiąc, Bóg nalega: „Weź laskę sądu, która słusznie powinna spaść na mój lud za narzekanie, grzech oraz niewierność, i uderz nią Mnie”. Tak właśnie uczynił Mojżesz i co z tego wynikło? Uwolnione zostało życie; woda wypłynęła ze skały!

Wielka zasada zastępstwa została wyniesiona na całkiem nowy poziom. Teraz już nie zwierzę, ale sam Bóg przyjął na siebie sąd i przekleństwo, które powinny były spaść na Jego lud! Dzięki temu żyli i nie umarli.

Wielki król i cierpiący sługa

Przez kolejne wieki Bóg uczył swój lud coraz więcej na temat zasady zastępstwa, aż prorok Izajasz – w większym stopniu niż ktokolwiek inny w Starym Testamencie – powiązał wszystkie elementy w jedno. Wiemy już, że Izajasz prorokował, iż nadejdzie Boski Król, aby władać światem w doskonałej sprawiedliwości i prawości oraz ocalić lud Boży od wrogów. Już samo to byłoby wystarczająco chwalebne, ale Izajasz zapowiedział także, że Boski Król – nazwany „Bogiem Mocnym” – będzie też cierpiącym sługą Boga, który poniesie grzechy swojego ludu, biorąc na siebie należny ludowi wyrok śmierci.

Oto jak Izajasz opisuje dzieło tego Boskiego, królewskiego cierpiącego sługi:

Lecz on nasze choroby nosił, nasze cierpienia wziął na siebie. A my mniemaliśmy, że jest zraniony, przez Boga zbity i umęczony. Lecz on zraniony jest za występki nasze, starty za winy nasze. Ukarany został dla naszego zbawienia, a jego ranami jesteśmy uleczeni. Wszyscy jak owce zbłądziliśmy, każdy z nas na własną drogę zboczył, a Pan jego dotknął karą za winę nas wszystkich […]. Za mękę swojej duszy ujrzy światło i jego poznaniem się nasyci. Sprawiedliwy mój sługa wielu usprawiedliwi i sam ich winy poniesie.

Rozumiesz, o czym mówi tu Izajasz? Oto wielki Król nie tylko ustanowi Królestwo doskonałej sprawiedliwości. Jako cierpiący sługa weźmie również na siebie karę śmierci w miejsce swojego ludu. Wchłonie przekleństwo, które ciąży nad ludźmi, i uzdolni ich do życia z Nim na wieki w Królestwie, które ustanowi.

On wiedział, dlaczego przyszedł

To wszystko miał na myśli Jan Chrzciciel, kiedy zawołał tamtego dnia: Oto Baranek Boży, który gładzi grzech świata. Rozpoznał w Jezusie ostateczną ofiarę, która miała być złożona za lud, rozpoznał od tak dawna przepowiadanego cierpiącego sługę, który miał zostać starty za niegodziwości swojego ludu.

Tak więc, jak widzieliśmy, Jezus został ochrzczony nie dlatego, że potrzebował się nawrócić ze swoich grzechów, ale aby utożsamić się i zjednoczyć z grzesznymi ludźmi, których przyszedł zbawić – jako Boży Syn, Reprezentant, Król, Orędownik i cierpiący sługa Pana. To właśnie oznaczały słowa wypowiedziane z nieba: Ten jest Syn mój umiłowany, którego sobie upodobałem. Słowa „którego sobie upodobałem” stanowią zamierzone echo fragmentu z Księgi Izajasza, w którym po raz pierwszy Bóg mówi o cierpiącym słudze.

Mam nadzieję, że dostrzegasz teraz niezwykłość tego, co wydarzyło się tamtego dnia na brzegu Jordanu. Chrzest i głos z nieba wprowadzają Jezusa w rolę, którą Bóg przeznaczył Mu od samego początku. Można nawet powiedzieć, że za pomocą słów z nieba Bóg ogłasza potrójne ukoronowanie Jezusa – daje Mu koronę nieba jako Bożemu Synowi, koronę Izraela jako długo oczekiwanemu królowi i koronę z cierni jako cierpiącemu słudze, który miał ocalić ludzi, umierając za nich, w ich miejsce.

Żadna z tych rzeczy nie stanowiła dla Jezusa zaskoczenia. Wiedział, dlaczego przyszedł, i doskonale zdawał sobie sprawę, czego będzie od Niego wymagało zbawienie ludu z jego grzechu. Miał przyjąć na siebie Boży gniew skierowany przeciwko Jego ludowi. To właśnie miał na myśli, kiedy powiedział, że przyszedł dać życie swoje na okup za wielu. Myślał o tym samym, gdy podał uczniom kielich podczas ostatniego wspólnego posiłku i wskazał: Pijcie z niego wszyscy; albowiem to jest krew moja nowego przymierza, która się za wielu wylewa na odpuszczenie grzechów. Język był symboliczny, ale rzeczywistość, którą wyrażał – niezwykle mocna. Jezus miał umrzeć. Wieczny Syn Boży, długo oczekiwany Król, który podjął porzucony miecz i toczył bitwę swojego ludu, miał zapłacić karę za grzech ludzkości. Cierpiący sługa miał ponieść niegodziwości ludzi, umrzeć w ich miejsce i uczynić ich sprawiedliwymi przed Bogiem.

Jedyny sposób

W nocy przed swoją śmiercią Jezus spożywał z uczniami ostatni posiłek, który przyniósł jedno z najbardziej przejrzystych wyjaśnień toczących się wydarzeń. Co roku Żydzi świętowali Paschę, wspólnie spożywając posiłek. Miał on im przypominać o wielkim wyzwoleniu, którego dokonał Bóg, ocalając ich z niewoli w Egipcie. Zatem kiedy Jezus z uczniami spożywali wieczerzę, świętowali cudowne wybawienie. Ale Jezus planował jeszcze coś innego. W trakcie kolacji wytłumaczył, że teraz ma nastąpić jeszcze większy akt zbawienia, który ocali Boży lud nie z fizycznej niewoli i śmierci, ale z duchowej niewoli i duchowej śmierci. Miał się dokonać jeszcze większy akt miłości niż wyprowadzenie z Egiptu. Oto co Jezus powiedział podczas ostatniej wieczerzy:

A gdy oni jedli, wziął Jezus chleb i pobłogosławił, łamał i dawał uczniom, i rzekł: Bierzcie, jedzcie, to jest ciało moje. Potem wziął kielich i podziękował, dał im, mówiąc: Pijcie z niego wszyscy; albowiem to jest krew moja nowego przymierza, która się za wielu wylewa na odpuszczenie grzechów.

Miłość Jezusa do uczniów doprowadziła Go do miejsca, w którym Jego krew miała zostać wylana, żeby oni mogli być zbawieni. On miał umrzeć, żeby oni otrzymali wolność i przebaczenie grzechu, niewiary i buntu przeciw Bogu.

Następnie dochodzimy do jednego z tych miejsc Biblii, do których niemal nie wypada wchodzić. Jest zbyt osobiste i zbyt bolesne. Po posiłku Jezus bierze uczniów do ogrodu Getsemane. Wie, co ma nadejść, i odchodzi na stronę, żeby się modlić. Jego modlitwa jest rozdzierająca, ale ponownie pokazuje miłość, która spowodowała, że zniósł krzyż: Potem postąpił nieco dalej, upadł na oblicze swoje, modlił się i mówił: Ojcze mój, jeśli można, niech mnie ten kielich minie; wszakże nie jako Ja chcę, ale jako Ty.

Istniał sposób, żeby kielich Bożego gniewu, który miał wypić Jezus, ominął Go. Wcale nie musiał z niego pić – mógł pozwolić nam, grzesznikom, zostać potępionymi i skazanymi na wieczną śmierć. To Jezus miał na myśli, kiedy mówił o dwunastu legionach aniołów do dyspozycji. Siedemdziesiąt dwa tysiące aniołów oczekiwały, aby w jednej chwili, na szept Jego ust, zabrać Jezusa z powrotem do chwały, ku czci i uwielbieniu miliardów istot anielskich, które uczciłyby Go jako doskonale sprawiedliwego i prawego Syna Bożego.

Jednak ich nie wezwał. Powstrzymał je na krawędzi nieba, skąd przyglądały się całej scenie, ponieważ On i jego Ojciec postanowili ocalić swój upadły lud. Od kiedy decyzja zapadła, był tylko jeden sposób na wykonanie tego dzieła – Jezus musiał wypić kielich Bożego gniewu. Tak brzmiało pytanie Jezusa w ogrodzie: „Ojcze, czy jest inny sposób na ocalenie ich? Czy ci ludzie mogą zostać uratowani bez poniesienia przeze mnie kary śmierci i oddzielenia od Ciebie?” Odpowiedź, choć milcząca, była jednoznaczna. „Nie, nie ma innego sposobu”.

Dlaczego? Ponieważ Bóg nie mógł zamieść grzechu pod dywan. Nie mógł go zignorować, udawać, że się nie wydarzył, czy z miejsca go przebaczyć. Musiał się nim zająć – prawdziwie, sprawiedliwie i w prawy sposób. Przecież psalmista powiedział: Sprawiedliwość i prawo są podstawą tronu twego. Jezus miał wypić kielich Bożego gniewu, ponieważ nas ukochał i chciał nas zbawić, ale również dlatego, że kochał Boga Ojca i nie chciał, żeby Jego chwała przy tym ucierpiała. My mieliśmy zostać ocaleni, a Bóg – uwielbiony.

Ale tylko pod warunkiem, że Król Jezus umrze.

Gdy zawisł na krzyżu

Rzymska praktyka krzyżowania pozostanie jedną z najbardziej makabrycznych, upokarzających i ohydnych metod przeprowadzania egzekucji, jakie oglądała historia ludzkości. Było ono czymś tak okropnym, że w wyrafinowanym i kulturalnym społeczeństwie greckim czy rzymskim nie używało się nawet słowa krzyż w towarzystwie. Było ono napiętnowane, gdyż odnosiło się do najbardziej pogardzanego i znienawidzonego sposobu uśmiercania.

Ukrzyżowanie w świecie rzymskim nigdy nie stanowiło prywatnego wydarzenia. Zawsze było czymś otwartym i paląco publicznym. Miało bowiem na celu wprawienie tłumów w panikę, tak aby poddały się władzom. Rzymianie dbali, żeby krzyże, na których wisiały złamane, powykręcane ciała umierających lub gnijące ciała martwych skazańców, stały przy głównych drogach wjazdowych do miast. Co więcej, planowali krzyżowanie na czas świąt państwowych lub religijnych, by jak najwięcej osób mogło być świadkami tego koszmaru. Brutalnie krzyżowano tysiące morderców, rabusiów, zdrajców, a szczególnie niewolników na całym obszarze cesarstwa i zawsze działo się przy „pełnej widowni”. Władzom rzymskim zależało, żeby groza krzyża była wszechobecna w życiu państwa.

Gdy weźmie się pod uwagę ilość i częstotliwość krzyżowania w społeczeństwie rzymskim, wydaje się zaskakujące, jak niewiele jest starożytnych relacji na jego temat. Powód może być ten sam – mało kto chciał pisać o takiej odrażającej praktyce. Władze wręcz zachęcały wykonujących egzekucje do realizowania na skazanych najbardziej sadystycznych, brutalnych i niegodziwie pomysłowych fantazji. Nic więc dziwnego, że relacje, którymi dysponujemy, są raczej krótkie, a ich autorzy zwykle, zamiast szczegółowo opisywać okropności krzyża, jedynie czynią do nich aluzje lub je wspominają. Zdają się mówić: „Nie chcielibyście wiedzieć”.

Porozrywane ciało rozpięte na bezlitosnym drzewie, żelazne szpikulce rozdzierające kości i uszkodzone nerwy, stawy powyrywane pod ciężarem martwego ciała, publiczne upokorzenie na oczach rodziny, przyjaciół i świata – tym był krzyż, „pal hańby”, jak nazywali go Rzymianie, „gołe drzewo”, maxima mala crux czy też stauros, jak mawiali Grecy. Doprawdy nic dziwnego, że nikt o nim nie mówił. Nic dziwnego, że rodzice zasłaniali oczy dzieciom, żeby nie patrzyły. Stauros był czymś odpychającym, podobnie jak ten, który na nim umarł – podły przestępca, który kwalifikował się tylko do tego, żeby wisieć tak jako gnijące ostrzeżenie dla każdego, kto chciałby pójść w jego ślady.

Tak umarł Jezus.

Jednak jego ukrzyżowanie było odmienne od tych, które ludzie dotychczas widzieli. Wszystko wskazywało na to, że mężczyzna wiszący na tym krzyżu był kimś niezwykłym – bo działo się tam coś niezwykłego.

Po pierwsze, chodzi o zachowanie Jezusa, kiedy wisiał na krzyżu – co mówił do tych, którzy go otaczali. Większość przestępców krzyżowanych przez Rzym błagała o miłosierdzie, miotała przekleństwa na żołnierzy i gapiów lub po prostu jęczała z bólu. Z Jezusem było inaczej. Wisząc tam, znosząc obraźliwe słowa żydowskich przełożonych, drwiny ukrzyżowanych przy nim mężczyzn i zimną, wyrachowaną obojętność rzymskich żołnierzy, wydawał się przejęty miłością dla tych, którzy go zabijali. Kiedy jeden z ukrzyżowanych obok przestępców rozpoznał, kim jest Jezus, usłyszał z Jego ust: Zaprawdę, powiadam ci, dziś będziesz ze mną w raju. Kiedy żołnierze ciągnęli losy u stóp krzyża, żeby zdecydować, kto miał wziąć Jego szatę, spojrzał w niebo i pomodlił się: Ojcze, odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią. To zdumiewające, ale Jezus nawet wisząc na krzyżu, okazywał miłość, ocalał i dawał nadzieję ludziom wokół.

Po wtóre, niezwykłe było to, jak znosił kpiny – nieustanne szyderstwo. Rzymianie rozpoczęli je podczas biczowania, ubierając Jezusa w płachtę z purpurowego materiału, wkładając w Jego ręce trzcinę, która miała udawać berło, i sporządzając z wiązki cierni koronę, którą wcisnęli na Jego głowę. Następnie kłaniali się Mu i wołali: Bądź pozdrowiony, królu żydowski! Miało to na celu upokorzenie w równej mierze całego narodu żydowskiego i samego Jezusa, a jednak kiedy zawisł na krzyżu, Jego rodacy również zaczęli się z Niego naigrawać. Mówili: Ratuj siebie samego, jeśli jesteś Synem Bożym, i zstąp z krzyża. Ktoś dodał: Innych ratował, a siebie samego ratować nie może. Przez cały ten czas Jezus nic nie odpowiadał. Chociaż wiedział, że wiele z tego, co mówili, było, o ironio, prawdą, po prostu wytrwał.

Trzecia kwestia to ciemność. Autorzy Ewangelii wskazują, że od południa do godziny trzeciej po południu Jerozolimę spowijała gęsta ciemność. Wiele atramentu zużyto, by opisać, czym mogła być owa ciemność: zaćmieniem słońca, burzą piaskową czy może efektem aktywności wulkanicznej. Jednak ludzie, którzy byli naocznymi świadkami tego wydarzenia, ujrzeli w niej działanie samego Boga. Łukasz stwierdził po prostu, że zaćmiło się słońce.

W istocie ciemność, która pokryła ziemię, była głębokim symbolem tego, co działo się na krzyżu, kiedy umierał Jezus. Biblia wielokrotnie opisuje sąd Boży jako ciemność. To czerń śmierci i grobu. Tam, na Golgocie, mrok sądu spowił Jezusa, Syna Bożego, cierpiącego sługę.

Kiedy krzyż został uniesiony, zgodnie z relacją Mateusza, Jezus zawołał głośno: Eli, Eli, lama sabachtani! Co znaczy: Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił? Był to cytat z Psalmu 22, pieśni, w której król Dawid symbolicznie cierpi w miejsce Izraela. Co Jezus miał na myśli? Chciał przekazać, że w tej chwili, przykryty ciemnością sądu, reprezentuje swój lud, przyjmując na siebie samego należną temu ludowi karę – pozostawienie, odrzucenie, odcięcie i oddzielenie od Boga. Kiedy Jezus zawisł na krzyżu, został na Niego złożony cały grzech Bożego ludu i za ten lud umarł. W jego miejsce, jako Orędownik, Zastępca i Król.

W ten sposób starożytny wyrok śmierci, wydany jeszcze w Edenie, został wykonany. Kara została wymierzona, a przekleństwo znalazło wypełnienie. Jezus, Boży Syn, został porzucony przez Ojca z powodu grzechów swojego ludu i umarł z głośnym okrzykiem: Wykonało się!.

To, co wydarzyło się później, jest piękne. Mateusz relacjonuje, że zasłona w świątyni – wysoka na niemal dwadzieścia metrów tkana kurtyna oddzielająca ludzi od miejsca najświętszego, w którym przebywała obecność Boża – rozdarła się na dwoje, od góry do dołu. Oto Bóg zasygnalizował ludziom, że ich długi czas wygnania sprzed Jego obecności raz na zawsze dobiegł końca. Minęły wieki, odkąd Adam i Ewa spojrzeli za siebie ze łzami po wygnaniu z ogrodu Eden; właśnie teraz ludzie ponownie zostali zaproszeni do miejsca najświętszego, obecności samego Boga.

Cierpiący sługa, Król królów, orędownik ludzkości dokonał swojego dzieła. Swoim życiem wypełnił wszystko, czego domagała się sprawiedliwość. Swoją krwią zapłacił należną karę za grzech swojego ludu. Odwrócił tryumf szatana. Raz na zawsze zdobył zbawienie!

Był martwy.

Udostępnij!
    Dołącz!
    Wpisz swój e-mail, aby co dwa tygodnie otrzymywać najnowsze materiały EWC.