Nota edytorska: w artykule tym nie podważam sensu używania internetu w chrześcijańskiej służbie. Chciałbym jednak zwrócić naszą uwagę na pewne zagrożenia, które się z tym wiążą.
Może wydawać się ironicznym pisanie o patologiach “internetowego chrześcijaństwa” posługując się internetem. Cóż, internet sam w sobie nie jest niczym złym, jednak nieumiejętne i nieostrożne posługiwanie się nim może rzeczywiście prowadzić do pewnych patologii.
Tak jak telewizja, internet może być narzędziem służącym do opisywania otaczającej nas rzeczywistości. Jednak to, co częściej ma miejsce, to nie opisywanie lecz tworzenie nowej rzeczywistości, lub ujmując to bardziej precyzyjnie – kreowanie iluzji istnienia pewnej rzeczywistości.
W tworzeniu tej iluzji najpotężniejszym narzędziem w dzisiejszych czasach są tzw. media społecznościowe. Są one o wiele potężniejsze od telewizji, ponieważ internet z góry kojarzy nam się z rzeczywistością, prawdą, rzetelną informacją. O telewizji natomiast wszyscy wiemy, że “kłamie”, tworzy artystyczną, często wyidealizowaną interpretację otaczającego nas świata, a aktorzy i aktorki mają sztab ludzi od tego, by wyglądać tak doskonale, jak to tylko możliwe. Media społecznościowe bazując na domniemanej rzetelności internetu tworzą iluzję, którą uznajemy za rzeczywistość. Bo nikt przecież nie zakłada, że do wykonania jednego doskonałego zdjęcia na Instagramie ktoś musiał pozować trzy godziny i zastosować masę technik zaczerpniętych ze sztuki modelingu. W wyniku tego nastolatki kończą z zaburzeniami odżywiania, zaniżoną samooceną lub wchodzą w destruktywne relacje, które mają im dać namiastkę akceptacji i miłości.
Media społecznościowe tworzą często iluzję życia, które nie istnieje, iluzję bycia kimś lepszym niż w rzeczywistości jesteśmy, iluzję posiadaniu wpływu na rzeczywistość niewielkim kosztem oraz iluzję posiadania relacji, których nie mamy.
Oto kilka iluzji, które według mnie tworzy “internetowe chrześcijaństwo”.
1. Iluzja przynależności i służby
Kościół w swojej naturze to społeczność, zgromadzenie, wspólnota powołanych świętych Bożych dzieci. Istnieje oczywiście Kościół powszechny, uniwersalny, który jest ciałem Chrystusa złożonym z wszystkich chrześcijan w historii świata. Ten kościół składa się nie tylko z wszystkich obecnie żyjących na świecie chrześcijan, ale również wszystkich tych, których dusze w obecności Pana oczekują zmartwychwstania i przyobleczenia w uwielbione ciała.
Jednak chrześcijanie od samego początku gromadzili się w lokalnych wspólnotach, aby wspólnie wielbić Boga, modlić się, śpiewać, czytać i studiować słowo Boże i gromadzić się wokół stołu Pańskiego. W tym celu Bóg wyposażył poszczególnych członków różnymi darami do usługiwania innym i wezwał ich do budowania się wzajemnie. Większości tych poleceń nie da się nawet praktykować bez przynależności do lokalnej społeczności.
Wirtualne chrześcijaństwo tworzy iluzję tej przynależności. Owszem, w jakimś niewielkim stopniu umożliwia nam realizację naszego powołania, jednak usuwając fizyczne relacje, tworzy patologiczne środowisko. Środowisko, w którym czujemy się komfortowo, w którym naszego zachowania “nie wygładzi drugi człowiek”, w którym nikt nie napomni nas, ale także nie wesprze nas w naszym grzechu.
Z iluzją przynależności idzie często w parze także iluzja służby. Ponieważ wirtualny chrześcijanin nie ma społeczności, lub społeczności odbiorców innej niż wirtualna, jego służba również staje się wirtualna. Taka służba daje poczucie spełnienia często z pominięciem wielu kroków w życiu chrześcijańskim takich jak chrzest, członkostwo, uczestnictwo w Wieczerzy Pańskiej czy podleganie opiece duszpasterskiej i dyscyplinie kościelnej. Nie wątpię, że gdyby odcięto nam internet, wielu chrześcijan musiałoby mocno przedefiniować charakter swojej służby, a wielu całkowicie straciłoby platformę do służby.
Bycie częścią kościoła uniwersalnego i “zdalne chrześcijaństwo” bez przynależności do lokalnej społeczności jest trochę jak urodzenie się w samolocie i życie w przestworzach. Gdzieś tam na dole jest ziemia, gdzieś tam są prawdziwe miasta, a my mamy z nimi wyłącznie zdalny kontakt.
Bracie i Siostro! żaden portal internetowy, żadne forum, żadna grupa na facebooku nie jest twoim kościołem i nie może go zastąpić.
2. Iluzja troski pastorskiej
Łatwo jest być pasterzem wirtualnym. Łatwo jest też być wirtualną owcą i za wirtualnym pasterzem podążać. Wirtualny pasterz zwykle nie posiada wad. Kiedy zaczyna być irytujący, możemy go wyłączyć. Kiedy mówi coś, co jest dla nas niewygodne, możemy w każdej chwili się “wylogować”. Kiedy się z nim nie zgadzamy, możemy posłać mu komentarz, na który prawdopodobnie i tak nie będzie miał czasu odpowiedzieć (a zatem przegrał, a my mamy rację).
Internetowe chrześcijaństwo tworzy iluzję “posiadania” pastora. Tworzy iluzję troski pastorskiej. Z całym szacunkiem dla każdego z nich, ale: John MacArthur, John Piper, Mark Dever czy nawet Craig Groeschel nie są twoimi pastorami i nigdy nie będą (chyba, że przyłączysz się do ich zborów). Nie mają pojęcia o twoim życiu. Żaden z nich nie jest nawet w stanie wymówić nazwy miasta, w którym mieszkasz, a jest możliwie, że nawet nie byliby w stanie zlokalizować Polski na mapie świata. Nie wiedzą o tobie nic lub prawie nic. Nie mają pojęcia o twojej kulturze, nie mają pojęcia o wielu specyficznych wyzwaniach jakie czekają na ciebie w otaczającym cię świecie. Nie są nawet w stanie zweryfikować czy jesteś chrześcijaninem czy “poszukującym”. Nie wiedzą co to znaczy załatwić sprawę w Urzędzie Skarbowym i dlaczego “owoc żywota twojego je ZUS”. Nie wiedzą jak założyć kościół w Luboszowie1, ani jak utrzymać zbór z pierwocin 20 członków, którzy zarabiają po 1900 zł na rękę. Nie mam wątpliwości, że jako zdolni i gorliwi ludzie pewnie by się tego wszystkiego nauczyli, ale na co dzień żyją w zupełnie innej rzeczywistości niż twoja.
Ponadto, jeśli jesteś członkiem zboru, a nauczanie twojego pastora nie jest wybitne, wirtualne pastorstwo tworzy mu niezdrową konkurencję, w której stoi na przegranej pozycji.
Pastorzy, z którymi masz wyłącznie “wirtualne przygody”, (aby nie napisać relacje) nie są i nie będą twoimi pastorami i nie otoczą cię troską i nie będą z tobą i dla ciebie cierpieć w twoim chrześcijańskim pielgrzymowaniu.
3. Iluzja chrześcijańskiego wzrostu
Jest to bardzo podstępna iluzja. Problem tego, że jako chrześcijanie bywamy czasem tylko “słuchaczami Słowa”, a nie wykonawcami, nie pojawił się wraz z rozpowszechnieniem internetu. Zawsze tacy byliśmy i będziemy. Jednak internet tworzy doskonałe warunki do tego byśmy ulegli iluzji chrześcijańskiego wzrostu. Myślimy, że jeśli jedynie zgadzamy się z jakąś prawdą, którą wyznają zdrowi, święci nauczyciele, to automatycznie czyni to nas zdrowymi i świętymi chrześcijanami. Jest to iluzja wybitnie niebezpieczna, ponieważ rozwija w nas przekonanie o uświęceniu, jednocześnie rozwijając w nas pychę.
Postawmy sprawę jasno. Nikt z nas nie wzrasta w świętości przez polubienie inspirującego cytatu na Facebooku. Nikt z nas nie staje się bardziej podobny do Jezusa przez opublikowanie wpisu wzywającego do modlitwy o prześladowanych chrześcijan. To, że zgadzam się z jakimś dobrym nauczaniem nie czyni mnie w cudowny sposób wykonawcą tego nauczania. Przynależność do jakiejś internetowej społeczności, która podpisuje się pod jakimś zdrowym stanowiskiem doktrynalnym nie sprawia automatycznie, że ta zdrowa doktryna będzie widoczna w naszym życiu w postaci konkretnych owoców.
Pewien kaznodzieja przebudzeniowy powiedział kiedyś: “nie możesz rozwinąć charakteru przez czytanie książek, charakter rozwija się poprzez konflikt”2. Nie miał on oczywiście na myśli kłócenia się. Myślę, że chodzi raczej o to, że w życiu codziennym będziemy doświadczać konfliktu tego, w co wierzymy, z tym co nas otacza. Konfliktu tego, jacy powinniśmy być wzorując się na Chrystusie, z tym jacy jesteśmy jako uwięzieni w grzesznych skorupach chrześcijanie. Konfliktu z braćmi i siostrami, w którym innych powinniśmy stawiać wyżej od nas, ale nasze grzeszne “ja” każe nam stawiać siebie na piedestale i walczyć o swoje.
Internetowe chrześcijaństwo skutecznie pozwala nam obejść “zdrowy konflikt” jednocześnie utwierdzając nas w przekonaniu o naszym rozwoju duchowym.