Jak dobry może być artykuł na temat modlitwy bez cytatu na wstępie, który wykaże twoje błędy w modleniu się? Bez zbędnej zwłoki: „Być chrześcijaninem i nie modlić się, to tak jakby żyć i nie oddychać”.
Odstawmy żarty na bok, ponieważ ten cytat może być najmocniejszym i najtrudniejszym stwierdzeniem na temat modlitwy, jakie kiedykolwiek czytałem. Oddychanie jako metafora modlitwy chrześcijańskiej oddaje tak wiele z tego, czym powinno być modlenie się. Przypomina nam, że modlitwa jest czymś niezbędnym dla naszego istnienia. Oddychanie jest konieczne do wszystkiego, co robimy. Umożliwia wykonanie każdego działania. Podobnie modlitwa jest podstawowa i życiodajna. Jest to związane zarówno z tym, co robimy w danej chwili, jak i z czymś, w czym ciągle trwamy. Modlitwa to oddychanie. Nie ma lepszej metafory tego, czym modlitwa powinna być dla chrześcijan.
Dlatego dziwne jest, że tak wielu wierzących ma z nią problem. Czy to nie niepokojące, że tak wielu chrześcijan zasadniczo wierzy w tę prawdę, ale w tak niewielkiej liczbie kościołów widać ją w praktyce?
Nasz problem nie tkwi w tym, jak mówimy o modlitwie. Rozmawiamy o niej z całą żarliwością i elokwencją, na jaką zasługuje. Naszym problemem jest sposób, w jaki ją traktujemy. Nasza praktyka nie zgadza się z tym, w co wierzymy, co zawsze jest znakiem, że coś jest z nami nie tak (patrz Jk 2).
Prawdopodobnie nie chodzi o całkowity brak modlitwy w kościele. Może jakiś zbór nigdy się nie modli, ale zakładam, że tak się nie dzieje w twoim. Nie znam twojego kościoła, ale założę się, że są chwile, w których się spotykacie, aby się modlić. Takie spotkania są może rzadkie i nieregularne, ale jednak obecne.
Moim zdaniem największym problemem nie jest całkowity brak modlitwy, ale zbyt mała jej ilość. Oto kolejny cytat, który wyjaśni więcej tych niepewności związanych z modlitwą:
„Więc dochodzimy do jednego z największych niebezpieczeństw tych czasów, a może nawet wszech czasów, czyli niedostatku lub całkowitego braku modlitwy. Z dwojga złego, być może mała ilość modlitwy jest gorsza niż jej brak. Niedostatek modlitwy jest pewnego rodzaju udawaniem, wymówką dla sumienia, farsą i złudzeniem. Możemy zobaczyć, jak mało ważna jest dla nas modlitwa, po ilości czasu, jaki jej poświęcamy”.
Kiedy modlitwa jest rzadka, kiedy modlimy się tylko po to, aby zagłuszyć sumienie i niewiele więcej ponad to, to jest to poważny problem. Wszyscy byliśmy członkami kościołów, w których modlitwa była obecna, ale nie była celowa ani skuteczna. Niestety, nasze modlitwy w kościele zbyt często przypominają modlenie się przed posiłkiem: są obowiązkiem i czynnością godną szacunku, ale nikt naprawdę nic z niej nie wynosi. Nasze modlitwy w zborze sprowadzają się do sposobu przejścia z jednego elementu nabożeństwa do drugiego. Sprawmy, żeby wszyscy zamknęli oczy i pochylili głowy, aby wejście zespołu uwielbieniowego na scenę i zejście z niej nie było takie niezręczne.
Czy widzisz niebezpieczeństwo w zbyt małej ilości modlitwy? Obecność praktyki modlitewnej uczy nas, a wręcz wymusza na nas zrozumienie czegoś. Ona uczy kościół, że naprawdę potrzebujemy Pana. Tam, gdzie nie ma modlitwy, wzmacnia się przeświadczenie, że damy sobie bez Niego radę. Sporadyczna modlitwa uczy kościół, że Bóg jest potrzebny tylko w szczególnych sytuacjach, w pewnych okolicznościach, ale nie we wszystkich. Uczy też, że Boża pomoc jest niekiedy konieczna, ale nie zawsze. To pokazuje kościołowi, że jest wiele rzeczy, które możemy zrobić bez Bożej pomocy i musimy Go niepokoić tylko wtedy, gdy napotykamy szczególnie trudne sytuacje.
Zastanów się przez chwilę nad wydarzeniami o podłożu rasowym, które przeszły przez Stany Zjednoczone latem 2016 roku. W ciągu jednego tygodnia ten naród był świadkiem śmierci Philando Castile, Altona Sterlinga i pięciu policjantów w Dallas. Społeczeństwo się w tej sprawie spolaryzowało, a każda strona miała coś do opłakiwania. Na tym tle wiele kościołów zebrało się razem, aby modlić się za swoje wspólnoty, zbory, przywódców i naród. Niektóre zbory gromadziły się razem z innymi z denominacji różnymi od swoich. Przez pewien czas nasze modlitwy wydawały się pełne mocy, silne i celowe. Krzyczeliśmy: „Boże, potrzebujemy Twojej pomocy!”.
Kiedy jednak czas kryzysu minął, takie wspólne modlitwy również zanikły. To dużo mówi, prawda? Ujawnia, że praktykujemy modlitwę jako coś szczególnego, mającego za zadanie zadbać o rzeczy, z którymi sami nie jesteśmy sobie w stanie „poradzić”. Nie traktujemy modlitwy jak oddychania. Traktujemy ją jak lek na receptę, mający na celu pozbycie się infekcji. Gdy infekcja zniknie, tak samo znika częstotliwość i żarliwość naszych modlitw.
CHWILA SZCZEROŚCI
Pozwól, że będę przez chwilę całkowicie szczery. Jestem bardziej odważny w przyznawaniu się do swoich błędów, ponieważ nie muszę patrzeć ci prosto w oczy. Jeśli jesteś choć trochę podobny do mnie, a czytanie o modlitwie sprawia, że czujesz się winny, to proszę, wiedz, że pisanie na temat modlitwy sprawia, że czuję się hipokrytą. Ja pierwszy muszę przyznać, że nie jestem ekspertem, jeśli chodzi o modlitwę. Nie czuję się w tym temacie szczególnie biegły. Nie opisałbym siebie jako „męża modlitwy”. Walczę w tej kwestii. Zawsze walczyłem. Czuję, że moje modlitwy są często niezbyt jakościowe.
Mówię to, ponieważ widziałem ludzi, którzy są mężami modlitwy i wiem, że nie jestem jednym z nich. Moja mama jest kobietą modlitwy. Pamiętam, kiedy patrzyłem, jak codziennie wraca do domu z pracy i wita nas krótko po drodze do swojego pokoju. Kiedyś drzwi do jej sypialni były popękane i, mrużąc oczy, widziałem przez otwór, jak klęka przy łóżku, żeby się modlić. Wychodziła zawsze przemieniona. Robiła to codziennie. Do dziś nie puści mnie z domu, dopóki nie pomodli się za mnie. A jeśli zapomni, od razu zadzwoni do mnie i nagra mi się na pocztę głosową. Mój tata był taki sam, dlatego kiedy założyli kościół w 2001 roku, to założony zbór odziedziczył po nich jakby w genach modlitwę, w ten sam sposób, co dzieci Onwuchekwa odziedziczyły ich nosy.
Moi rodzice, pastorzy, kaznodzieje i autorzy, którzy najbardziej na mnie wpłynęli, byli mężami i kobietami modlitwy. Zawstydzają mnie w tej kwestii. Wiem, jak wygląda bycie wojownikiem modlitwy (jeśli mogę użyć tego terminu), ponieważ widziałem takich ludzi na własne oczy, a nie dlatego, że w swoim chrześcijańskim życiu mogę być tego przykładem. Przez większą część mojego życia miałem braki w cechach, które podziwiam u innych.
MÓJ PUNKT ZWROTNY
Kilka lat temu wydarzyło się coś strasznego, a zarazem cudownego. Mój trzydziestodwuletni brat nagle zmarł, sześć tygodni przed powstaniem kościoła, którego jestem obecnie pastorem. Stało się to bez uprzedzenia. Nie było przyczyny zgonu. Sekcja zwłok niczego nie wykazała. To nie było zabójstwo. Najzwyczajniej w świecie odszedł. Odszedł. Po raz pierwszy w życiu poczułem, że brakuje mi powietrza. Nie mogłem oddychać. Jeśli kiedykolwiek miałeś duszności, to wiesz, jakim to jest utrudnieniem. Jednak ta tragedia, dzięki Bożej łasce, była najlepszą rzeczą, jaka mogła się zdarzyć w mojej relacji z Panem i w naszym kościele. Bóg wykorzystał tę straszną sytuację, aby dokonać we mnie cudownej przemiany.
Po raz pierwszy od miesięcy płaczę. Myślałem, że uporałem się ze śmiercią brata, ale moje serce jest nadal niezwykle czułe, gdy o tym pomyślę. Duszności były narzędziem, którego Bóg użył, aby pomóc mi zrozumieć, że modlitwa jest jak oddech.
Moje wszelkie blokady ustąpiły, gdy zacząłem się modlić. Przeżyłem zarówno szok, jak i ulgę, byłem również zawstydzony i zły na słowa wychodzące z moich ust. Nazwałem Boga kłamcą. Wydawał mi się okrutny i obojętny. Potem jednym tchem poprosiłem Go, by dał mi łaskę. Czułem pogardę, gniew, nienawiść. Powiedziałem Mu o tym. Nie mogłem się powstrzymać, by Mu tego nie powiedzieć. Wszystko to po prostu wychodziło ze mnie. Ból był jak serum prawdy, które zmusiło mnie do wyznania wszystkich moich niegodnych myśli o Nim. On to przyjął. Każdy gram. Zmienił moje złe patrzenie, ale nie słowami nagany, tylko słowami pocieszenia.
Kiedy tonąłem w smutku, On opróżnił mój zbiornik z tlenem, by zmusić mnie do zachłyśnięcia się powietrzem. Kiedy do Niego przyszedłem, nie natrafiłem na zimne spojrzenie, na jakie zasłużyłem, ale spotkałem się z otwartymi ramionami. Cokolwiek robiłem wcześniej, to nie było modlenie się. To były formalne, zimne, jałowe i wyćwiczone regułki. Po raz pierwszy w życiu poczułem, że wiem, co to znaczy modlić się i obcować z Bogiem. Kiedy wyznałem wszelkie moje troski, spotkałem Boga, który nie bał się słuchać tych trosk, którymi się z Nim dzieliłem.
Bóg przekształcił ostatni oddech mojego brata w mój pierwszy. W rezultacie całe moje życie się zmieniło. To przemieniło kościół, który miałem niedługo prowadzić. Dzięki Bożej łasce ta tragedia i kilka innych trudności, jakich nasz kościół doświadczył bardzo wcześnie, pomogły nam zrozumieć tę często zapominaną prawdę: modlitwa jest niezbędna i konieczna dla życia duchowego. Modlitwa jest jak oddychanie.
KLUCZ DO SKUTECZNEJ SŁUŻBY
Przez ostatnie dziesięć lat byłem pastorem dwóch kościołów i byłem zaangażowany w różne chrześcijańskie organizacje, szkoły i grupy. Siedziałem z przywódcami-wizjonerami, którzy mieli wspaniale zorganizowane kościoły. Współpracowałem też z przywódcami, którzy nie byli wizjonerami i mieli kościoły słabo zorganizowane. Służyłem z obdarowanymi osobami, ludźmi o przeciętnych umiejętnościach i z tymi o niewielkich. Współpracowałem z atrakcyjnymi zborami, kościołami misyjnymi, mega kościołami, średnimi i małymi. Całe moje doświadczenie pokazało mi, że te rozróżnienia nie są najważniejsze; są mało ważne i drugorzędne. Gdybym musiał podzielić kościoły na dwie kategorie, to nie zrobiłbym tego według tych różnic.
Nauczyłem się patrzeć na kościoły jako na te, które się modlą, i na te, które się nie modlą. Jak wyjaśnię później, zaangażowanie kościoła w modlitwę jest jednym z największych wyznaczników jego skuteczności w służbie.
Modlitwa jest tlenem dla chrześcijan. Ona utrzymuje nas przy życiu. Wynika z tego, że musi być źródłem życia dla każdej wspólnoty wierzących. Ona jest tym dla kościoła, czym jest dla jednostek – oddechem. Jednak wiele naszych spotkań można porównać do ludzi, którzy spotykają się tylko po to, by wstrzymać oddech. To wyjaśniałoby, dlaczego niektóre osoby wydają się mieć tak mało energii, aby faktycznie przeżywać życie chrześcijańskie.
Jednak wspólne oddychanie jest tym, czego potrzebują nasze kościoły. Modlitwa upokarza nas jak nic innego. Kiedy się modlimy, przypominamy sobie, że modlitwa nie jest podobna do innych aktywności, które wymagają imponujących umiejętności i zwiększonego wysiłku, aby przynieść wspaniałe rezultaty. Jeśli ktoś ma nadzieję na wynagrodzenie lub rekompensatę, na przykład za grę na instrumencie, musi najpierw osiągnąć pewien poziom umiejętności przez lata praktyki. Świetne wyniki są rezultatem wyczerpujących, długoterminowych ćwiczeń. Nie ma osiągnięć na starcie.
Nie tak jest z modlitwą, ponieważ świetne wyniki nie są bezpośrednim wynikiem wyczerpujących ćwiczeń i wiedzy. Wspaniałe rezultaty pochodzą od naszego łaskawego Władcy, który jest zarówno wielkim Darczyńcą, jak i Darem dla swojego ludu, który do Niego woła.
Wiele wspaniałych osiągnięć w modlitwie pochodzi od pozornych nowicjuszy. Abraham spotkał się z Bogiem i Bóg zaoferował, że wysłucha jego modlitwę, aby oszczędzić miasto, w którym mieszkał jego bratanek (1Moj 18:22–33). Mojżesz spotkał Boga w płonącym krzewie i niedługo po tym skutecznie wstawił się za Izraelem (2Moj 32:31–34). W czterdzieści dni po zmartwychwstaniu i wniebowstąpieniu Jezusa uczniowie zaczęli się modlić w inny sposób. Przestali prosić o własne bezpieczeństwo, a zaczęli się modlić o coś więcej: o wierność i odwagę w głoszeniu ewangelii (por. Mk 8:31–34, Dz 4:23–31, 5:40–41). Bóg nagradza modlitwy nowicjuszy, które zachęcają do konsekwentnej modlitwy w życiu Jego ludu.
Jeśli modlitwa jest jak oddychanie, to nie chodzi w niej o nasze umiejętności. Chodzi o nasze doświadczenie mocy Tego, do którego się modlimy. Chodzi o wielkie oczekiwania, które wzrastają w nas, gdy mamy prawdziwe doświadczenie Boga, który słyszy i odpowiada. Nie potrzebujemy ekspertów, co jest silną zachętą dla kościołów wypełnionych wieloma członkami, a nawet pastorami, którzy czują się nowicjuszami. Doświadczyłem piękna słabych modlitw, które zostały przyjęte przez chętnego Zbawiciela. Nasz kościół też tego doświadczył. Przypomina to wzięcie pierwszego oddechu po bezdechu. To doświadczenie sprawia, że pragniesz wziąć następny oddech, następny i następny.